Niewesołe wnioski z klasyki

 

Ta i następna notka nie będą poświęcone aktualnej sytuacji politycznej Polski, lecz dwóm powieściom, które podłożyły podwaliny pod fantastykę naukową i ogólnie współczesną kulturę.

Otóż, w minionym tygodniu odświeżyłem sobie jedną z lektur mojego dzieciństwa, a raczej wczesnej młodości – Wehikuł czasu Herberta George’a Wellsa, jednego z tych pisarzy, którzy zbudowali fundamenty pod rozwój science-fiction. Czy dzieło literackie, przynależące do gatunku uznawanego za szybko się dezaktualizujący, powstałe w 1895 roku, może być interesujące również dziś, i skłaniać do wyciągania aktualnych jeszcze wnioski? Oczywiście, że tak.

Sięgając bowiem do klasyki fantastyki naukowej (czy to literatury, czy to filmu), dojść można do wniosku, że fantazje pisarzy czy filmowców znacząco wyprzedziły realne osiągnięcia ludzkości. Nie udało się jeszcze poskładać z trupich fragmentów i ożywić potężnej istoty (Frankenstein Mary Shelley, pierwsza powieść science-fiction, swoją drogą), Nautilus (oczywiście 20 000 mil podmorskiej żeglugi Julesa Verne’a) pod względem technologicznym znacząco przewyższa dzisiejsze okręty podwodne, eksploracja kosmosu odbywa się o wiele wolniej, niż jeszcze do niedawna zakładali Stanisław Lem wraz z tysiącami innych piewców podróży międzygwiezdnych, nie zaatakowali nas kosmici, itd. Chyba najwięcej racji mieli twórcy dystopii (demokracja chwieje się w posadach, wisi nad nami groźba nowych totalitaryzmów) oraz post-apo (ludzkość może wkrótce upaść, już to w wyniku wojny, już to na skutek katastrofy klimatycznej, już to pandemii…).

Podróże w czasie – o ile taki wymiar faktycznie istnieje, a nie stanowi wymysłu człowieka, służącego organizowaniu sobie życia i aktywności – też jeszcze pozostają w sferze fikcji; coś mi się wydaje, że tak już będzie zawsze. Pierwszym pisarzem, który wojaż taką opisał, był Brytyjczyk Herbert George Wells, a poświęconym jej dziełem literackim był omawiany dziś przeze mnie Wehikuł czasu. Wells, skoro już przy tym jesteśmy, to jeden z twórców, którzy wykreowali science-fiction jako gatunek i nadali mu kierunek rozwoju; innym takim autorem był Jules Verne, przy czym jego twórczość była dość optymistyczna, podczas gdy utwory Wellsa zawierały sporą dozę przemyśleń o charakterze dość pesymistycznym.

Jeśli chodzi o Wehikuł czasu, to z dzisiejszej perspektywy fabuła wydawać się może cokolwiek naiwna; koncept, by genialny wynalazca w przydomowym (sic!) laboratorium skonstruował pojazd mogący przemieszczać się o miliony lat w przód lub w tył, jest wręcz zabawny. No, ale przedstawiona przez Wellsa wizja świata już taka nie jest, należy ją traktować jak najbardziej poważnie.

Otóż, centralna postać powieści, Podróżnik w czasie, testując tytułowy wehikuł, dociera do roku 802 701, a świat, jaki tam obserwuje, zrazu wydaje mu się piękny, szybko jednak ukazuje ponure oblicze. Zastaje oto Podróżnik dwa odrębne gatunki ludzkie. Jednym z nich są Elojowie. Piękni, lecz dość mizernego wzrostu i, jak się okazuje, równie mizernego intelektu, zamieszkują ruiny pozostałe po dawno minionych cywilizacjach. Nie pracują, nie rozwijają żadnej aktywności twórczej, spędzają czas na beztroskiej (w dzień, bo nocami tam wesoło nie jest) zabawie. To potomkowie dzisiejszych klas posiadających, których ewolucja pozbawiła niepotrzebnych do życia w luksusie cech typu siła fizyczna, intelekt czy spryt.

Gatunkiem drugim są Morlokowie – potomkowie robotników, w ciągu następujących po sobie tysiącleci zepchnięci pod ziemię i przystosowani do tamtejszych warunków. Są bladzi, mają duże oczy stworzeń żyjących w ciemności i pozostają wrażliwi na światło, toteż na powierzchnię wychodzą jedynie nocą. Pozostają znacznie inteligentniejsi niż Elojowie i nie zatracili jeszcze zdolności technicznych; posługują się dziwacznymi urządzeniami mechanicznymi, mają system wentylacji zamieszkiwanych przez siebie tuneli, itd. I oni jednak ulegli pewnej degeneracji – nie znają chociażby ognia. Od Elojów wegetarian różni ich też dieta; są mianowicie Morlokowie mięsożerni, a ich pokarm stanowią… Elojowie, na których polują, wychodząc nocą na powierzchnię ziemi. I tak, w świecie Wellsa, to podziemni potomkowie klasy robotniczej stali się panami, którzy dosłownie żerują na potomkach dzisiejszych klas pasożytniczo-wyzyskujących, traktowanych dosłownie jak bydło na rzeź. Interesujące odwrócenie, typowego dla kapitalizmu i innych systemach społeczno-ekonomicznych opartych na własności prywatnej, konfliktu klasowego. Więcej z fabuły nie zdradzę, jeśli nie czytaliście, zachęcam do lektury.

Ta dystopia (przeciwieństwo utopii, czyli świata idealnego) Wellsa wydała mi się nader interesująca, już gdy w wieku jedenastu czy dwunastu lat po raz pierwszy sięgnąłem po Wehikuł czasu. Obecnie, kiedy o kapitalizmie i jego naturze wiem znacznie więcej, jest tym bardziej warta rozważenia.

Otóż, w naszych czasach, podobnie jak pod koniec XIX wieku, kiedy Wells pisał swą powieść, różnice między klasami społecznymi coraz mocniej się uwidaczniają. Bogaci się bogacą, biedni i średniozamożni ubożeją. Przedstawiciele poszczególnych klas i warstw społecznych różnią się między sobą nie tylko ubiorem, ale też zdrowiem i stanem fizycznym. Dychotomia umysłowa także się pogłębia, gdyż inne kompetencje potrzebne są klasom posiadającym (pasożytniczo-wyzyskującym), a inne proletariatowi.

Proces tegoż różnicowania, jako się rzekło, jest typowy dla wszystkich systemów społecznych bazujących na własności prywatnej. Dotychczas w historii było tylko kilka prób zastopowania, a przynajmniej spowolnienia go: radziecka technokracja biurokratyczna i oparte na niej ustroje, skandynawskie państwa dobrobytu, chiński socjalizm (ma się świetnie do dziś) czy południowoamerykańskie gospodarki mieszane (niszczone przez wpływy USA, niestety).

Na razie jednak kapitalizm triumfuje, podziały między klasami narastają… Dwa odrębne gatunki jeszcze nie powstały, niemniej jednak kto wie, co będzie za osiemset tysięcy lat? Jeżeli własność prywatna będzie istniała, całkiem możliwe, iż ewolucja doprowadzi do podziałów podobnych do opisanych przez Wellsa. Rzecz jasna, ewoluowały będą jedynie te cechy, które umożliwiają biologiczne przetrwanie gatunku, inne natomiast ulegną degradacji. Liczba cech rozwiniętych może być mniejsza niż zdegradowanych, toteż niewykluczone, że brytyjski klasyk się nie pomylił i zarówno potomkowie klas posiadających, jak też klasy robotniczej będą w sumie o wiele bardziej zdegenerowani niż my.

W każdym razie, prognoza zawarta w Wehikule czasu już w 1895 roku wydawała się nader pesymistyczna, a obecnie jest może jeszcze bardziej złowroga… I znacznie bardziej realistyczna.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor