Idę na wybory
Odkąd
uzyskałem czynne prawo wyborcze, czyli możliwość głosowania w
wyborach powszechnych i referendach, zawsze z niego korzystam. Chodzę
na wszystkie wybory, byłem też na tamtym porąbanym referendum
Bronisława Komorowskiego – dla zasady. Pamiętam, że nie
głosując, wspieram swojego przeciwnika.
Mam
o tyle dobrze, że lokal wyborczy mieści się po drugiej stronie
ulicy, przy której mieszkam, toteż nie muszę chodzić daleko.
Na
drugą turę wyborów prezydenckich, jaka odbędzie się 12 lipca,
czyli w najbliższą niedzielę, też się oczywiście wybiorę. Mimo
iż nie mam za bardzo na kogo głosować, ponieważ obaj kandydaci,
pan Rafał Trzaskowski oraz Duda Andrzej, są prawicowcami, czyli na
zdrowy rozum każdego z nich powinienem uznać za nie do
zaakceptowania.
Ten
pierwszy jest konserwatystą, acz o całkiem otwartym umyśle (co
często spotykanej wśród polskich konserwatystów cechy bynajmniej
nie stanowi, a zatem pozytywnie wyróżnia obecnego prezydenta
Warszawy), drugi to faszysta, ostatnimi czasy coraz częściej
epatujący hasłami homofobicznymi i antysemickimi. Nadto, Duda
Andrzej pozostaje sługusem (określanym pogardliwym, aczkolwiek
trafnym mianem „długopis”) Jarosława Kaczyńskiego, lidera
Bezprawia i Niesprawiedliwości, czyli ugrupowania, które od pięciu
lat systematycznie niszczy Polskę: pryncypia ustrojowe, sądownictwo,
szkolnictwo, stadniny koni arabskich, przyrodę, gospodarkę… W
sumie, łatwiej wymienić to, czego PiS NIE zniszczyło, niż to, co
zostało przezeń zrujnowane.
Jarosław
Kaczyński dąży do zbudowania w (k)raju nad Wisłą totalitarnej
dyktatury, w której prawa i wolności człowieka i obywatela będą
li tylko zapomnianą przeszłością. Andrzej Duda jest jednym z
narzędzi realizacji ponurego owego celu, i w drugiej jego kadencji
(o ile wygra) też tak będzie.
Z
kolei pan Trzaskowski, prezydent Warszawy, jest politykiem KO, jako
się rzekło, konserwatywnym, ale otwartym na problemy współczesnego
świata, takie jak nadchodząca (obecna?) katastrofa klimatyczna.
Wprawdzie nie ma w jego przypadku mowy o postępie w dziedzinie praw
mniejszości, zwłaszcza seksualnych, niemniej jednak ich
przedstawiciele nie mogą widzieć w Rafale Trzaskowskim wroga, mimo
bowiem iż nie przyzna im brakujących teraz praw, to nie złamie
tych, które szarga Bezprawie i Niesprawiedliwość. Sprzeciwia się
również – co stanowi jego olbrzymią zaletę w stosunku do Dudy –
mowie nienawiści oraz wszelkim rodzajom nietolerancji. Jest też
zwolennikiem pewnych – jak najbardziej sensownych – modyfikacji
rynku pracy, takich jak wprowadzenie równej płacy dla kobiet i
mężczyzn na analogicznych stanowiskach. Jednakowoż nie można
zapominać, że obaj kandydaci są, jak to prawicowcy,
reprezentantami interesów nie proletariatu, lecz kapitału. No, ale
polski proletariat nie chciał mieć swojego prezydenta, o czym
świadczy podejrzanie niskie poparcie dla Roberta Biedronia w
pierwszej turze, no to teraz niech nie płacze!
Dalej,
Rafał Trzaskowski zna pięć języków obcych, widać takoż po nim,
że poradzi sobie świetnie w pełnieniu funkcji reprezentacyjnej,
będącej jednym z głównych zadań prezydenta. Na tym polu pierwsza
(i oby ostatnia!) kadencja Dudy stanowiła pięć lat ciągłych
kompromitacji. Kandydat KO będzie też próbował poprawić pozycję
Polski w Unii Europejskiej, co jest żywotną potrzebą naszego
państwa i społeczeństwa.
No
i pan Trzaskowski lubi zwierzęta. A jego żona wykazuje zapatrywania
feministyczne, toteż można się spodziewać po państwu
Trzaskowskich jako pierwszej parze poszanowania praw kobiet.
Generalnie,
kandydat KO, mimo iż nie zadowala mnie jako lewicowego wyborcę,
znacząco przewyższa Dudę, wypada bez porównania lepiej niż on.
Główną wszelako jego zaletę stanowi to, iż, jeśli zostanie
prezydentem, nie będzie długopisem Jarosława Kaczyńskiego.
Owszem, jeden człowiek, choćby na najwyższym stanowisku w
państwie, nie powstrzyma budowy totalitaryzmu przez Bezprawie i
Niesprawiedliwość, które skolonizowało i podporządkowało
Kaczyńskiemu większość instytucji państwowych oraz samorządowych
potrzebnych do sprawowania władzy, niemniej jednak może proces ten
spowolnić. A w ten sposób da nam pewną szansę na nieco dłuższe
przetrwanie. Nie wydostaniemy się z szamba, niemniej też nie
utoniemy w nim, co stanie się, jeśli pojutrze wygra kandydat PiS-u.
Nie
ma się co łudzić, pan Trzaskowski nie ocali polskiej demokracji –
bój o nią, jak kiedyś pisałem, przegraliśmy w latach 1989-1990 –
ale dzięki niemu faszystowski totalitaryzm może nie powstanie w
ciągu pięciu najbliższych lat.
Czym
poskutkuje zwycięstwo Dudy, pisałem wczoraj. Jako, że zamierzam
tej tragedii zapobiec, a przynajmniej spróbować, jutro zagłosuję
przeciwko PiS-owskiemu kandydatowi. Tak, będzie to oznaczało
głosowanie na pana Trzaskowskiego, czyli wybór mniejszego zła.
Rozważałem oddanie głosu nieważnego, doszedłem wszak do wniosku,
że może sprzyjać to Dudzie, a takiego ryzyka nie zamierzam
podejmować.
Bo
szansę na wybranie dobra polskie społeczeństwo zaprzepaściło w
pierwszej turze, nie głosując na Roberta Biedronia.
Komentarze
Prześlij komentarz