Wielki bój nauczycieli
Związek
Nauczycielstwa Polskiego zapowiedział wielki, ogólnopolski strajk w
interesie nauczycieli oraz pracowników szkół niebędących
nauczycielami – obie grupy żądają znaczących podwyżek
wynagrodzeń, znacznie większych niż te, które oferuje im
Ministerstwo Ciemnoty… eee… znaczy, Edukacji. Protest ów ma na
się rozpocząć już wkrótce i objąć szkoły w całej Polsce, i
to w okresie egzaminacyjnym. Trwał będzie do odwołania, czyli
docelowo dotąd, aż politykierzy ugną się pod żądaniami
walczących o swoje prawa pracowników. Póki co, rozpoczyna się
referendum strajkowe.
Cóż,
szkołę skończyłem przed kilkunastoma laty (potem były oczywiście
studia, które wspominam o wiele lepiej), z czego się bardzo cieszę,
zwłaszcza, że informacje o tym, jak wyglądają placówki wątpliwej
oświaty po deformie autorstwa ministry Zalewskiej (która, jak
wiemy, wybiera się do Europarlamentu, a na obecnym stanowisku
zastąpić ją ma Confetti od policji), napawają mnie zgrozą. Temat
ów już kilka razy poruszałem, nie będę więc teraz do niego
szerzej nawiązywał.
Wracając
zatem do meritum, w okresie, kiedy uczęszczałem do szkoły,
spotykałem różnych nauczycieli. Większość określić mogę jako
średniaków – ludzi, którzy wkładali dużo wysiłku w swoją
pracę i byli w tym fachu dobrzy, choć nie wybitni; ogólnie,
wspominam ich całkiem miło. Nieco mnie było osób, które uważałem
(i nadal uważam) za pedagogów wybitnych – o nich to zachowałem
najlepsze wspomnienia. Trafiali się też tacy, co nauczycielami
NIGDY nie powinni byli zostać, bo albo olewali swoje obowiązki i
nie mieli podejścia do dzieci/młodzieży, albo nie potrafili
przekazywać wiedzy (co nie przeszkadzało im stawiać
ponadnormatywnych wymagań), albo też byli do tego zawodu
najzwyczajniej w świecie zbyt mało rozgarnięci (chociażby
polonistka z liceum, która nie potrafiła zrozumieć opracowania do
Jądra ciemności Josepha Conrada – a wiem, bo miałem to samo, co
ona, wydanie tejże powieści, opatrzone tym samym opracowaniem,
napisanym zresztą w sposób nieprymitywny wprawdzie, ale bardzo
prosty, nawet szympans by je pojął). Nie przydarzyło mi się
nieszczęście osobistego poznania ministry Zalewskiej, niemniej
przypuszczam, iż zalicza się ona do tej ostatniej podgrupy…
Wniosek
z tego taki, że nauczyciele są taką samą grupą zawodową, takimi
samymi pracownikami, jak wszyscy inni. Trafiają się wśród nich
jednostki wybitne, jak też czarne owce, a większość to średniacy,
tyrający w miarę swoich możliwości, za co oczywiście należy im
się szacunek.
Zgadzam
się z opiniami, że aby wykonywać ten konkretny zawód, potrzebne
jest poczucie misji (ja takiego nie mam, toteż z pewnością nie
byłbym dobrym nauczycielem). Niestety, samą misją człowiek się
nie naje, a jej wypełnianiem nie zapłaci rachunków. Innymi słowy,
głównym celem podejmowania KAŻDEJ aktywności zawodowej jest
zdobycie środków utrzymania, czyli po prostu wypłaty,
wynagrodzenia za pracę. Zarobek taki nie może być zbyt niski,
czyli poniżej miesięcznych kosztów utrzymania – w przeciwnym
wypadku nie opłaca się pracować (jeśli nie ma go w ogóle, to
mamy do czynienia albo z wolontariatem, albo z niewolnictwem).
Dotyczy
to oczywiście również nauczycieli, którzy na swojej ciężkiej
pracy muszą, jak wszyscy inni, zarabiać.
Toteż
jak najbardziej popieram ich szykowany strajk i solidaryzuję się z
ich postulatami. Im większe będą w Polsce zarobki WSZYSTKICH grup
zawodowych, tym lepiej będzie się nam żyło. Mam zatem szczerą
nadzieję, że tym razem nauczyciele tak mocno dowalą swoim
protestem Ministerstwu Ciemnoty, iż wymuszą realizację swoich
żądań.
Oby
ich wielki bój zakończył się sukcesem!
Komentarze
Prześlij komentarz