Walka droga i nieskuteczna
Jeżeli
mieliście kiedykolwiek bliższy kontakt z instytucją zwaną Urzędem
Pracy, tzn. jeśli byliście tam zarejestrowani jako bezrobotni lub
poszukujący pracy, prawdopodobnie wiecie, że liczyć na znalezienie
z jej pomocą zatrudnienia można, owszem, ale jest to wysoce naiwne.
Tak naprawdę jedynym sensem owej rejestracji jest to, że ma się
ubezpieczenie zdrowotne, dzięki czemu można korzystać z publicznej
służby zdrowia, oczywiście za cenę stawienia się raz na jakiś
czas w urzędzie i przyjęcia lipnej, niemającej nic wspólnego z
Waszymi kwalifikacjami oferty pracy (jej odrzucenie spowoduje
wykreślenie z rejestru, dzięki czemu statystyki bezrobocia się
poprawią).
Do
podobnego wniosku doszła niedawno Najwyższa Izba Kontroli, która
sprawdziła, jak działały Urzędy Pracy w ciągu kilku minionych
lat. Wnioski zawarte w raporcie są niewesołe, ale też niezbyt
odkrywcze.
Otóż,
okazuje się, że programy oferowane przez omawianą instytucję, np.
staże, kursy czy roboty interwencyjne, jakkolwiek cieszą się dużą
popularnością wśród osób chcących znaleźć pracę, na dłuższą
metę pozostają nieskuteczne. Mało bowiem bezrobotnych znajduje
dzięki nim zatrudnienie (relatywnie najlepiej wypadają pod tym
względem roboty interwencyjne), a i tak w przeważającej licznie
przypadków okazuje się ono wysoce niestabilne. Czyli nawet jeśli
ktoś dzięki takiemu programowi pracę znalazł, to popracował
sobie krótko. A na takie właśnie, wysoce ułomne działania idzie
spora kasa z budżetu państwa, czyli z naszych podatków. Z własnego
doświadczenia wiem też, że aby załapać się na staż przez Urząd
Pracy, trzeba mieć szerokie plecy.
Nieco
lepiej wypały dotacje na założenie własnej firmy, jak też bony
zatrudnieniowe oraz bony na zasiedlenie – realnie pomagały ludziom
znaleźć pracę, ale na oba rodzaje bonów szkło jedynie 5 proc.
środków, nadto nie cieszyły się one zbyt dużym zainteresowaniem
(może bezrobotni nie byli o nich należycie informowani?).
Toteż
Urzędy Pracy okazały się instytucją drogą, bo pobierającą z
budżetu państwa znaczne środki, ale nieskuteczną, bo owe
szczodrze finansowe programy nie pomagają ludziom znaleźć
stabilnej roboty.
To
jednak nie wszystko. Kilka lat temu wprowadzono rozwiązanie
polegające na profilowaniu bezrobotnych. Dzieli się ich na trzy
grupy:
1)
osoby niewymagające pomocy (w szukaniu pracy, oczywiście);
2)
osoby potrzebujące pomocy typu staż czy kurs;
3)
osoby uznane za niemożliwe do zaktywizowania (wykluczone
społecznie).
Segregacja
taka miała w zamyśle (o ile o jakimkolwiek myśleniu można tu w
ogóle mówić) ustawodawcy pomaganie bezrobotnym w szukaniu dla nich
pracy. Sami jednak urzędnicy pracujący w omawianej instytucji
przyznają, iż profilowanie okazało się klapą, bo – podobnie
jak to wygląda w przypadku stażów czy kursów – obywatele nie
znajdują dzięki niemu stabilnego zatrudnienia. Taki, dość
arbitralny, podział jest wręcz przeciwskuteczny, odcina bowiem
pomoc od ludzi, którzy potrzebują jej najbardziej. Niby dlaczego
uznano wykluczonych społecznie za niemożliwych do zaktywizowania?
Właśnie poprzez aktywizację zawodową należy walczyć z
wykluczeniem społecznym, będącym jedną z najgorszych plag i
patologii nieludzkiego systemu kapitalistycznego. No i jak ustalić,
kto pomocy wymaga, a kto nie? Wszelkie kryteria będą tu wysoce
relatywne.
Rząd
wszelako będzie się z tegoż rozwiązania wycofywał, nie tyle
jednak ze względu na jego niską skuteczność, a głównie przez
wyrok Trybunału Konstytucyjnego (jednak działa?), który uznał
profilowanie bezrobotnych za niezgodne z ustawą zasadniczą.
Bezrobocie
jest w kapitalizmie zjawiskiem naturalnym. Samym kapitalistom zależy,
żeby się ono utrzymywało (choć nie na tyle wysokie, by zaszkodzić
gospodarce, na czym i oni by stracili), ponieważ im więcej – do
pewnej granicy – obywateli nie ma pracy, a zatem źródła
utrzymania, tym szybciej zaakceptują nawet złe jej warunki, byleby
mieć jakąkolwiek – toteż łatwiej pozwolą się wyzyskać, czym
wygenerują wyższe zyski prywatnych właścicieli środków
produkcji. Nie brak też takich osób, które (np. młodzi wchodzący
na rynek pracy) godzą się zasuwać – w domyśle, tymczasowo, co
jednak lubi się przeciągnąć w „na stałe” – za darmo, na
bezpłatnych stażach (organizowanych przez same firmy, bez
pośrednictwa Urzędów Pracy), byleby tylko mieć PROMESĘ
zatrudnienia; jest to rodzaj współczesnego niewolnictwa, w (k)raju
nad Wisłą całkowicie legalny.
Oczywiście,
zbyt wysoki poziom bezrobocia jest szkodliwy dla gospodarki, psuje
wszak interesy kapitalistom, poza tym źle wygląda w statystykach i
propagandzie, toteż władze poszczególnych pastw starają się
ograniczyć to zjawisko… lub udają, że to robią. Bez jednakowoż
kreowania stabilnych, dobrze płatnych miejsc pracy, skutecznej walki
z bezrobociem NIE BĘDZIE, i nieważne, ile pieniędzy z naszych
podatków wywalonych zostanie na staże, kursy czy inne lipne
programy.
A
tak w ogóle, to pracy będzie ubywało, ze względu na postępującą
komputeryzację oraz robotyzację. Politycy i ekonomiści z całego
świata winni więc pomyśleć nad oderwaniem uzyskania środków na
życie od pracy. Tu pomóc może podstawowy dochód gwarantowany…
Komentarze
Prześlij komentarz