Jankes i Koreańczyk
Na
początek bardzo smutna wiadomość. Roman Kłosowski, arcywybitny
aktor (miałem kiedyś przyjemność oglądać go na żywo w
spektaklu Atrakcyjny pozna panią), zmarł w wieku lat zaledwie
osiemdziesięciu dziewięciu. Jest to wielka strata dla polskiej
kultury, kolejna zresztą, gdyż w ostatnich kilku latach odeszło
wielu wybitnych polskich aktorów, reżyserów oraz innych twórców
i artystów.
Teraz
przejdźmy do meritum, czyli do wydarzenia znacznie bardziej
optymistycznego. Otóż, Donald Trump, czyli prezydent USA, i Kim
Dzong Un, przywódca Korei Północnej, spotkali się w Singapurze,
gdzie rozmawiali o pokoju, a ściślej rzecz ujmując, o
denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego. USA zobowiązały się do
zagwarantowania Korei Północnej, że nie zaatakują jej po tym, gdy
zredukuje ona lub zlikwiduje swój (mizerny zresztą, ale stanowiący
jeden z głównych, o ile nie główny powód, dla którego państwo
to jeszcze istnieje) arsenał nuklearny, z kolei Koreańska Republik
Ludowo-Demokratyczna zobowiązała się do denuklearyzacji (którą
już zresztą ponoć rozpoczęła). Oba państwa będą też mogły
swobodnie poszukiwać zwłok żołnierzy, którzy zginęli na
Półwyspie Koreańskim podczas wojny a latach 50. XX wieku.
Było
to pierwsze spotkanie prezydenta USA i przywódcy Korei Północnej w
historii. Szkoda trochę, że padło na Trumpa, którego do ludzi
światłych i inteligentnych trudno zaliczyć, ale i tak trzeba się
cieszyć, iż trwają rozmowy pokojowe, a USA im nie przeszkadzają.
Przypomnijmy,
że nowy prezydent Republiki Korei (tzn. Korei Południowej), Mun Dze
In, krótko po objęciu stanowiska zapowiedział, że chce wreszcie
zawrzeć pokój z północnym sąsiadem (między oboma państwami
formalnie trwa wojna; w latach 50. zawarły one jedynie rozejm). Kim
Dzong Un skorzystał z okazji i uścisnął wyciągniętą do niego
dłoń. Okazją do rozpoczęcia formalnych spotkań i negocjacji
pokojowych między władzami obu państw koreańskich były, jak
pamiętamy, zimowe igrzyska olimpijskie w Pjongczangu. Wkrótce po
ich zakończeniu Mun Dze In oraz Kim Dzong Un spotkali się
osobiście, rozmowy toczyć się też zaczęły na niższych
szczeblach, zaś między obu Koreami rozpoczął się proces
normalizacji. Nie bez udziału w tym wszystkim były działania
dyplomacji chińskiej i rosyjskiej.
Donald
Trump, który przez długie miesiące groził Korei Północnej
wojną, początkowo do procesu pokojowego podchodził z wielką
nieufnością, kiedy Kim Dzong Un proponował mu spotkanie i rozmowy,
prezydent USA straszył, że je zerwie, do czego, jak wiemy, nie
doszło. Spotkanie w Singapurze oznaczać może początek
normalizacji w stosunkach Stanów Zjednoczonych i KRLD, co będzie
miało ogromne znaczenie dla pokoju na świecie. Osobiście bardzo
się więc cieszę, że obaj przywódcy rozpoczęli rozmowy.
Najwidoczniej doradcy Trumpa (ci mądrzejsi, bo są wśród nich i
głupole) wytłumaczyli mu, iż jeśli USA nie włączą się w
proces pokojowy na Półwyspie Koreańskim, stracą swoje wpływy na
Dalekim Wschodzie, oczywiście na rzecz Chin (które bardzo chcą
objąć kuratelę nad ewentualnym zjednoczeniem Korei, no i
oczywiście intensyfikować współpracę gospodarczą oraz
polityczną) i Rosji (ta z kolei chce mieć spokój przy swoich
południowo-wschodnich rubieżach). Na szczęście, Trump nie okazał
się aż tak głupi, by tego nie zrozumieć.
Oczywiście,
oba kraje chcą tu coś ugrać; na tym wszak polega polityka. USA
pragną utrzymania swoich wpływów politycznych, gospodarczych i
militarnych (bazy wojskowe, obecność marynarki wojennej) na Dalekim
Wschodzie. A są one zagrożone nie tylko przez rosnącą pozycję
Chin. W Korei Południowej narastają – zupełnie zrozumiałe –
tendencje nacjonalistyczne, wyrażające się przede wszystkim w
żądaniach likwidacji baz amerykańskich i opuszczenia państwa
przez żołnierzy US Army; podobnie zachowują się mieszkańcy
japońskiej Okinawy. Trump, angażując się – wbrew początkowym
zapowiedziom – w rozmowy pokojowe z Kim Dzong Unem, chce
zaprezentować USA jako gwaranta pokoju, i w ten sposób utrzymać
lub, jeśli się uda, zwiększyć rolę Stanów w regionie (na czym,
ma się rozumieć, skorzystają jankeskie korporacje zaopatrujące
ichnie wojsko). Co się tyczy lider KRLD, to rzecz jasna chce on
zniesienia nałożonych na jego kraj sankcji gospodarczych;
prawdopodobnie zdaje sobie również sprawę, że oparty na
samowystarczalności (a w istocie samoizolacji) ustrój dżucze na
dłuższą metę jest nie do utrzymania. Wzrost gospodarczy w Korei
Północnej sięga wprawdzie 5-6 proc. rocznie, niemniej jednak w
znacznej mierze pochłaniają go zbrojenia, Kim rozumie więc, iż
musi zacząć rozmowy pokojowe oraz te dotyczące współpracy
gospodarczej z sąsiadami, inaczej gospodarka północnokoreańska
może się załamać, co groziło będzie buntem społecznym.
Jasne,
to dopiero początek drogi ku pokojowi, co się zaś tyczy
ewentualnego zjednoczenia Korei, będzie to z pewnością proces
bardzo długi i stopowany przez zaniepokojone mocarstwa gospodarcze
oraz amerykańskie, chińskie, japońskie tudzież europejskie
korporacje, które doskonale wiedzą, że technologie
południowokoreańskie wytwarzane po kosztach z Północy będą
bezkonkurencyjne. Niemniej jednak, należy się cieszyć, że w tej
materii wiele zaczęło zmieniać się na lepsze.
Komentarze
Prześlij komentarz