Polak i książka
Mamy
wakacje, czyli najlepszy w roku okres, by sięgnąć po książkę.
Forma nieważna – czy to papier, czy to e-book, treść pozostaje
ta sama, nośnik jest kwestią wtórną. Kontakt ze słowem pisanym,
zwłaszcza z literaturą piękną, sprzyja rozwojowi wyobraźni i
intelektu, uczy samodzielnego, kreatywnego myślenia, jest też
wspaniałą rozrywką, znacznie – jak dla mnie – lepszą niż
takie na przykład bieganie za nadmuchanym skórzanym balonem. Mówiąc
krótko, kto czyta powieści, opowiadania, (auto)biografie, reportaże
i inne dzieła literackie, nie tylko miło spędza czas, ale też
mądrzeje.
W
Polsce, niestety, liczba osób czytających spada i na tle reszty
świata jest bardzo niska; ponad 60 proc. obywateli przyznaje, iż w
minionym roku nie przeczytało ani jednej książki, co wywołuje
zgrozę (no i dlatego jesteśmy tak ciemnym społeczeństwem,
podatnym na kłamstwa i manipulację, pośród członków którego
coraz powszechniejsza jest wiara w to, że Ziemia jest płaska, a
wszyscy uchodźcy to nieroby i terroryści). O przyczynach tego stanu
rzeczy już kiedyś pisałem, dziś nie będę się zatem powtarzał.
Na
szczęście, liczbę Polaków nieczytających do pewnego stopnia
równoważy liczba tych, co czytają naprawdę dużo. Co ciekawe,
znacznie chętniej sięgają oni po prozę autorstwa Stephena Kinga
niż po książki… Henryka Sienkiewicza. Polski czytelnik, okazuje
się, woli Lśnienie, To bądź Łowcę snów od Trylogii, Quo vadis
tudzież Krzyżaków.
Zdrada
narodowa? Postępujące wynarodowienie? Skądże!
Stephen
King to pisarz współczesny. Jakkolwiek pierwsze jego powieści
pochodzą z lat 70. XX wieku (jeszcze wcześniej pisywał opowiadania
dla czasopism dla dorosłych), to praktycznie co roku publikuje
kolejne nowości. Pisze językiem prostym, acz bogatym i barwnym –
w (k)raju nad Wisłą ma też z reguły szczęście do przekładów,
co nie jest bez znaczenia – kreuje ciekawą akcję, fajnych
bohaterów, no i te jego horrory mają naprawdę świetny nastrój.
Wiem, bo sam często i chętnie po nie sięgam, King pozostaje jednym
z moich ulubionych autorów. Jasne, można mu zarzucić sztampę (np.
powtarzający się motyw miasteczek na uboczu, będących siedliskiem
zła wszelkiego, bądź też pisarza-alkoholika), niemniej nie da się
przeoczyć faktu, iż jego dzieła zawierają świetną analizę
społeczną. Ogólnoświatowej, w tym i polskiej, popularności Kinga
nie ma się więc co dziwić.
Jeśli
chodzi o Henryka Sienkiewicza, to… też go lubię. Wprawdzie dość
prymitywny nacjonalizm Trylogii bądź Krzyżaków niezbyt mi się
podoba, islamofobia i rasizm, jakimi wręcz ocieka W pustyni i w
puszczy przypadły mi do gustu jeszcze mniej (przy czym mentalność
Kalego to cecha czysto polska), niemniej wręcz uwielbiam styl jego
narracji, opisy batalistyki w powieściach historycznych to
majstersztyk, scena z turem w Quo vadis jest jednym z najlepszych
kawałków w polskiej literaturze, a bohaterowie drugoplanowi
(pierwszoplanowi Henrykowi niezbyt wychodzili) są naprawdę ciekawi
i barwni.
Jednakże
twórczość Sienkiewicza to już ni mniej, ni więcej, a literacka
klasyka. Zdecydowana większość jego powieści, opowiadań, nowel,
reportaży i innych tekstów powstała w wieku XIX, tylko część na
początku XX. Naturalnym jest więc, że się zestarzały; język,
jakiego używał noblista, dla wielu dzisiejszych czytelników jest
coraz mniej czytelny (zwłaszcza ten celowo zarchaizowany w Trylogii
bądź Krzyżakach), a styl – który, podkreślam, mnie osobiście
bardzo się podoba – w zestawieniu z dzisiejszymi standardami
literackimi wydawać się może nudny. Wątki miłosne też są
cokolwiek… hm, niedzisiejsze. Mówiąc wprost, Sienkiewicz stał
się pisarzem dla koneserów. Podobnie jak na przykład Szekspir,
Dumasowie, Verne, Wells, Stoker, Kraszewski, Prus…
Nie
ma w tym ani nic złego, ani dziwnego. Problem leży gdzie indziej.
Otóż, dzieła Sienkiewicza, od nowelek po powieści, stale są na
liście lektur szkolnych, a po ostatniej deformie szkolnictwa lansuje
się je w jeszcze większym natężeniu. Quo vadis jest przykładowo
lekturą w podstawówce, a powieść ta – podkreślam, bardzo ją
lubię – wymaga znajomości kultury klasycznej (już kilka pierwszy
stron naszpikowanych jest łaciną niczym dobra kasza skwarkami),
przez co dla dziecięcego czytelnika okazuje się niezrozumiała i
nudna. Z Krzyżakami jest jeszcze gorzej, choćby ze względu na
język stylizowany na staropolski. Mówiąc krótko, obowiązkowe
czytanie dzieł Henryka to prosta droga ku zniechęceniu do książek
w ogóle. A jeśli ktoś mimo to się w szkole do nich nie zniechęci,
to po te autorstwa noblisty raczej już nie sięgnie.
Oczywiście
nie postuluję tutaj, aby na listę lektur szkolnych wciągać dzieła
Stephena Kinga, choćby dlatego, że nie są adresowane dla dzieci.
Ale jest tylu polskich pisarzy, których twórczość mogłaby
zachęcić dzieci i młodzież szkolną do słowa pisanego. Jeżeli
bowiem dla dziecka czytanie będzie nie rozrywką i przyjemnością,
lecz przykrym obowiązkiem, to nie dziwmy się, że przybywało
będzie Polaków uważających, iż Ziemia jest płaska.
Tak
czy owak, mamy wakacje, więc czytajmy, ile wlezie. I zachęcajmy do
tego dzieci, pokazując, że kontakt z powieścią czy opowiadaniem to
wspaniały sposób na spędzenie wolnego czasu.
Komentarze
Prześlij komentarz