Wyzysk na polu

Swego czasu, jeszcze na poprzednim blogu, pisałem o planach Ministerstwa Rolnictwa odnośnie pracowników sezonowych, zatrudnianych przez rolników do pomocy przy zbiorach i żniwach. Często są to ludzie pracujący na czarno, co rząd nasz „wspaniały” chciałby zmienić na lepsze. W praktyce owa „dobra” zmiana miała dać pracodawcom praktycznie nieograniczone możliwości wyzyskiwania robotników sezonowych.
Ministerstwo Rolnictwa pochwaliło się, iż ma już gotowy projekt ustawy. Potwierdza on wszystkie najgorsze obawy i dokłada kilka nowych.
Pracownicy sezonowi, wedle planów Bezprawia i Niesprawiedliwości, zatrudniani być mają w oparciu o zupełnie nowy typ umów (oczywiście śmieciowych, i to jeszcze jak!), opiewających na okres stu dwudziestu dni. Na ten czas pracodawca będzie musiał zapłacić za robotników ubezpieczenie wypadkowe, chorobowe i macierzyńskie, z tym że niskie, bo według stawek KRUS-u. I jest to w zasadzie jedyny pozytyw PiS-owskiej reformy, a raczej deformy. Dotychczas pracownicy sezonowi w rolnictwie nader często nie byli ubezpieczeni w ogóle. Należy przypuszczać, iż zatrudniającym ich rolnikom obowiązek płacenia składek ubezpieczeniowych też się spodoba, gdyż projekt ustawy przewiduje dla nich pewną nader istotną zachętę.
Otóż, do proponowanych przez Ministerstwo Rolnictwa umów NIE BĘDĄ MIAŁY zastosowania przepisy o wynagrodzeniu minimalnym. Innymi słowy, wysokość wypłaty zależała będzie TYLKO I WYŁĄCZNIE od dobrej woli pracodawcy; należy oczywiście przypuszczać, że potrąci on sobie kwoty, jakie wydał na ubezpieczenie dla zatrudnionych podczas żniw osób. Może się też okazać, iż pracownikom sezonowym, oczywiście po opłaceniu ich ubezpieczenia, W OGÓLE NIE TRZEBA BĘDZIE wypłacać wynagrodzenia. Czyli będzie ich można wyzyskiwać na potęgę, niczym chłopów pańszczyźnianych.
Ministerstwo ma nawet na to wytłumaczenie: „Umowa o pomocy przy zbiorach nie stanowi umowy wykonywanej w ramach stosunku pracy ani umowy o świadczenie usług”. Aha, czyli osoby pomagające rolnikom przy żniwach w świetle tego bubla prawnego (bo tak trzeba ów projekt nazwać, już na tym, wstępnym przecież, etapie) ani nie pracują, ani nie świadczą usług. Poważnie, tak do ich wysiłku podchodzi rzekomo prospołeczne PiS!
Co ważne, zakres tej nie-pracy i nie-usług będzie bardzo szeroki. Ustawa w zakres „pomocy przy zbiorach” włączać ma nie tylko samo zbieranie owoców bądź warzyw, ale też ich mycie i obróbkę, umieszczanie w opakowaniach dostosowanych do odbiorcy, układanie na palety, foliowanie (w zależności od potrzeb), jak również przygotowywanie pomieszczeń do przechowywania owoców i warzyw, przez co rozumieć należy także mycie i odkażanie ścian oraz podłóg. Czyli naprawdę szeroki zakres obowiązków, robota nie tylko na polu, ale też przy taśmie. I to wszystko – potencjalnie – za darmochę! No, ale pracownicy nie będą już musieli tyrać na czarno, gdyż będą ubezpieczeni. Jeśli któryś ucierpi podczas pracy lub się rozchoruje, dostanie odszkowanie (przy dobrych, rzecz jasna, układach), a rolnik będzie kryty, bo swoje zrobił, tzn. zapłacił wymaganą kwotę KRUS-u.
Jaka będzie skala tegoż umożliwionego przez rząd Bezprawia i Niesprawiedliwości, całkowicie legalnego wyzysku? Należy przypuszczać, że ogromna. Każdego roku do prac sezonowych w rolnictwie zatrudniają się setki tysięcy ludzi; szacunki rządowe wskazują, iż w oparciu o nowy typ umów pracowało będzie około pięciuset tysięcy osób (a może przecież być ich więcej). Znaczna część spośród tychże robotników to ludzie pochodzący zza granicy, przeważnie Ukraińcy. Godzą się oni pracować za niższe stawki niż Polacy, gdyż pieniądze, jakie otrzymują w (k)raju nad Wisłą, na ogarniętej kryzysem politycznym oraz gospodarczym Ukrainie uznawane są za (relatywnie) wysokie zarobki. Przy zbiorach pomagają również polscy uczniowie bądź studenci, którzy zamierzają sobie w ten sposób dorobić. A i niektórzy bezrobotni też się podejmują takiej pracy – zawsze to parę groszy wpadnie. Kiedy nowe przepisy wejdą w życie, ich wszystkich będzie można bezkarnie eksploatować praktycznie do woli.
Jak łatwo się domyślić, na rządowych regulacjach skorzystają nie posiadacze małych gospodarstw rolnych, których często po prostu nie stać na zatrudnianie pracowników sezonowych, a z niewielkimi żniwami (do jakich niekiedy muszą wręcz dokładać!) sami sobie radzą, lecz posiadacze wielkich, często wyspecjalizowanych gospodarstw. Ci muszą pozyskiwać dodatkowe ręce do pracy przy zbiorach, które przynoszą z reguły duże zyski. Jak to w kapitalizmie, zyski będą tym większe, im tańsza będzie siła robocza. Takim właśnie rolnikom-latyfundystom Bezprawie i Niesprawiedliwość chce pójść na rękę. W sumie trudno się dziwić; wszak nie tylko część wyborców tej partii, ale i niektórzy jej członkowie być może mają takie gospodarstwa i korzystają z usług robotników sezonowych.
Zresztą, ileż to już razy pisałem, że nie ma i nie będzie prospołecznej prawicy? PiS, podobnie jak wszystkie inne formacje na prawo od politycznego centrum, troszczy się wyłącznie o interes prywatnych właścicieli środków produkcji, potrzeby robotników natomiast w ogóle go nie interesują.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor