Po pierwszym dniu zakazu
Niedziela
wieczorem. Wyszedłem z pieskiem na spacer. Po osiedlu kręcił się
facet, pytając przechodniów, czy nie mają ognia.
Najprawdopodobniej wychodząc z domu, zapomniał zapalniczki, a że
najwyraźniej czekał na kogoś, nie chciało mu się po nią wracać.
Nie mógł też jej kupić, bo osiedlowe sklepiki były pozamykane –
wiadomo, pierwsza niedziela zakazu handlu. Zakazu częściowego i w
znacznej mierze ułomnego, bo nader łatwego do obejścia, zwłaszcza
dla wielkich sieci handlowych, no i dla handlu przykościelnego.
Rzeczonemu
palaczowi z pewnością nie zaszkodziło, że tamtego wieczora nie
wypalił kilku plugastw, niemniej jednak zastanawiam się, co by
było, gdyby potrzebował innego towaru, przykładowo takiego, od
którego zależałoby jego zdrowie, życie czy bezpieczeństwo.
Rzecz
jasna, dla… cóż, nie wiem, czy większości, ale sporej części
społeczeństwa pierwsza „zakazowa” niedziela pewnie jakoś
szczególnie bolesna nie była. Z pewnością jednak da się wskazać
ludzi, jacy zakaz ów nieprzyjemnie odczuli. Pewnie, że lamenty,
jakie tu i ówdzie rozlegały się przed wejściem w życie tejże
regulacji, mówiące, iż nie będzie jak spędzać czasu wolnego z
rodziną ani kupić dziecku lodów, były wydumane i raczej żałosne.
Podobnie jak lamenty wielkiego kapitału, ileż to na zakazie straci;
tymczasem największe sieci handlowe tak czy owak wyjdą na swoje, bo
albo skorzystają z licznych kruczków prawnych i zakaz ominą, albo
zwolnią część personelu, resztę (za te same, co wcześniej,
pieniądze) obkładając dodatkowymi obowiązkami, albo też
wprowadzą nowe zmiany, jak ta zaczynająca się po północy i
będąca straszną katorgą dla pracowników.
Właśnie
w zwolnieniach i wdrożeniu nowych form wyzysku tkwiło, i nadal
tkwi, największe zagrożenie związane z rzeczoną ustawą. Wiadomo,
że Bezprawie i Niesprawiedliwość, jako partia prawicowa, krzywdy
kapitalistom zrobić nie da, więc stworzyło takie prawo, które
łatwo mogą oni ominąć, a jednocześnie dające im możliwość,
jak się to ładnie określa w kapitalistycznej nowomowie, „redukcji
kosztów pracy”.
Po
pierwszej niedzieli trudno wprawdzie orzec, na ile groźby zwolnień
okazały się realne, ale studenci dorabiający sobie w galeriach i
innych centrach handlowych (a to właśnie głównie oni pracują w
weekendy) mają się czego bać. Jeżeli zakaz, zgodnie z planami
niemiłościwie nam panujących, niezbyt oświeconych despotów,
potrwa przez kolejne lata i zostanie stopniowo rozciągnięty na
wszystkie niedziele w miesiącu (w tym roku obejmie jedynie dwie),
nie ma się co czarować – kapitaliści pozwalniają część
personelu, a reszcie być może obniżą zarobki. Poobcinane też
zostaną premie i dodatki. Nie dlatego, iż ustawowe ograniczenie
zmusi do tego pracodawców; po prostu uzyskają oni propagandowe
uzasadnienie do takich, jakże brutalnych cięć,które przełożą
się na zwiększenie ich zysków. Niektóre sieci już wprowadziły
koszmarne „północne” zmiany, które z pewnością poskutkują
(jeszcze większym niż dotychczas) wycieńczeniem personelu i jego
kłopotami zdrowotnymi.
Toteż,
jak pisałem na poprzednim blogu, właśnie pracownicy sklepów i
centrów handlowych w dłuższej perspektywie zapłacą za PiS-owską
deformę. Kapitaliści, jak zwykle, wyjdą na swoje.
Poza
tym, uzasadnienie zakazu ochroną praw pracowniczych, a konkretnie
prawa do odpoczynku, jest nader obłudne. Nie tylko w sklepach ludzie
pracują w niedzielę. Co z personelem zakładów działających w
systemie pracy ciągłej? Co z pracownikami służby zdrowia i innych
służb publicznych? Co z wykładowcami akademickimi, prowadzącymi w
weekendy zajęcia dla studentów zaocznych? Przykłady można mnożyć.
Ogólnie
rzecz biorąc, jeśli chodzi o obroną praw pracowniczych, w tym
kontekście zdecydowanie najlepszym wyjściem byłoby wdrożenie
rozwiązania proponowanego przez OPZZ (co na forum Sejmu próbowało
bezskutecznie zrobić… Polskie Stronnictwo niezbyt Ludowe): za
pracę w niedziele i święta dwieście pięćdziesiąt procent
stawki dziennej i dodatkowe dni wolne w tygodniu. Przysługiwałoby
to wszystkim pracownikom, którzy w niedzielę udać się muszą do
roboty, takie więc rozwiązanie byłoby sprawiedliwe.
No,
ale we wprowadzonej przez PiS, a zaproponowanej przez hierarchów
Kościoła katolickiego za pośrednictwem NSZZ „Solidarność”
ustawie, jak wiemy, bynajmniej nie chodzi o prawa pracownicze.
Pisałem już kilkakrotnie, iż biskupi uroili sobie, że wszelkiego
rodzaju centra handlowe, czynne w niedzielę, odciągają ludzi od
uczestnictwa we mszach i innych nabożeństwach. Jest to oczywista
bzdura, ponieważ, jeśli dana osoba odczuwa potrzebę, aby wciąć
udział we mszy, to weźmie (z drugiej strony, jeżeli takiej
potrzeby nie odczuwa, niech tego nie robi, bo jej obecność w
kościele będzie li tylko pustym rytuałem), niezależnie od tego,
czy tego samego dnia zrobi jeszcze zakupy, czy też nie.
Cóż,
po kilku miesiącach okaże się, na ile wprowadzone przez nasze
„kochane” władze ograniczenia niedzielnego handlu faktycznie
przełożyły się na poprawę frekwencji na nabożeństwach…
Komentarze
Prześlij komentarz