Przemoc i kultura

Donald Trump, prezydent USA, obejrzał sobie filmik z gry komputerowej, w którym było dużo krwi i przemocy. Poczuł się zdegustowany, toteż uznał, że wirtualna brutalność w grach rodzi zupełnie realną brutalność u ludzi.
Pan prezydent nie jest ani pierwszym, ani ostatnim człowiekiem, który winę za przemoc, traktowaną jako zjawisko społeczne, zrzuca na szeroko pojętą (pop)kulturę. Różni znawcy, mniej lub bardziej poważni, co jakiś czas domagają się usunięcia z obiegu zawierających sceny przemocy gier, filmów, dzieł literackich, komiksów, a pewnie nie brak też fanatyków, co chcieliby cenzurować rzeźbę tudzież malarstwo. Takich cenzorów porusza nie tylko kulturowa, czyli fikcyjna, brutalność, ale też wszelkie dzieła odbiegające od normy, czy raczej tego, co oni sami za normę uważają. Przykładowo, jakiś krytyk literacki przed dekadami wysnuł tezę, że twórczość H. P. Lovecrafta – którą z tego miejsca szczerze polecam, bo to literatura najwyższej klasy – jest „chora” (choć przemocy, a raczej jej dosłownych opisów, jest tam naprawdę mało), i tacy są również wszyscy, którzy lubią po nią sięgać (cóż, nie wybieram się do lekarza, a przynajmniej nie dlatego, że lubię Lovecrafta). Kiedy przed kilku laty w kinie w Denver podczas premiery filmu The Dark Night Rises doszło do maskary, na antenie TVN24 jakiś „ekspert” orzekł, iż uniwersum Batmana jest tak złe, że popycha odbiorców do tego typu czynów. Jakoś nie zauważył, że corocznie miliony, jeśli nie miliardy ludzi czyta komiksy, ogląda filmy i gra w gry o Batmanie, i jakoś nikogo z tego powodu nie zabijają, zaś Jamesowi Holmesowi (sprawcy maskary) odwaliło prawdopodobnie dlatego, iż z przyczyn systemowych nie mógł zrobić wymarzonej kariery, lecz musiał podjąć zatrudnienie znacznie poniżej jego kwalifikacji, co faktycznie jest ogromnie frustrujące. Podobnych opinii na temat tego, że ludzkie zło bierze się z dzieł szeroko pojętej kultury, znaleźć można, jako się rzekło, wiele.
Cóż, obecnie w gry komputerowe nie gram (w liceum brakło mi na to czasu, a później jakoś nie wróciłem już do tej formy rozrywki), niemniej w dzieciństwie jak najbardziej grałem – w te brutalne oczywiście też. Czytam również (i piszę) powieści, w których trup ściele się gęsto, oglądam często takie filmy. I co? Nigdy nikogo nie zabiłem (oczywiście nie licząc FIKCYJNYCH bohaterów swoich książek czy, w dzieciństwie, wirtualnych postaci na ekranie komputera) ani nawet nie pobiłem, niczego nie zdemolowałem, a przemoc – tę realną – uważam za zjawisko odrażające.
Gdyby zresztą chcieć oczyścić sztukę i kulturę (tak wysoką, jak i popularną, choć pojęcia te uważam za wysoce względne) z brutalności i przemocy, okazałoby się, że nader mało nam zostanie. Z rynku zniknęłaby spora część, o ile nie większość, gier komputerowych, półki księgarń czy bibliotek (o listach lektur szkolnych nie wspominając) oczyszczone zostałyby nie tylko z większości współczesnych powieści, ale i z klasyki literatury – Biblię, twórców antycznych (w tym Homera), Szekspira, Dostojewskiego, Tołstoja, Sienkiewicza, Reymonta czy Mickiewicza wliczając. Rozliczne filmy, w tej liczbie wszystkie historyczne i wojenne, wypadłyby z obiegu. Należałoby też pewnie pozdejmować ze ścian wiele klasycznych obrazów, a rzeźby pochować lub zniszczyć (co byłoby aktem czystego barbarzyństwa). Tego typu cenzura, mówiąc krótko, zniszczyłaby całą sferę ludzkiej aktywności kulturotwórczej. No i byłaby totalnym absurdem.
Generalnie, łatwo i przyjemnie jest zrzucać winę za ludzkie zło na dzieła kultury, w tym także gry komputerowe. Tymczasem literatura, malarstwo, rzeźba, film, a ostatnio właśnie gry po prostu odzwierciedlają naturę nas samych, przy czym wizja tejże ludzkiej natury jest oczywiście przefiltrowana przez wiedzę, światopogląd czy wrażliwość poszczególnych twórców. Innymi słowy, ludzie nie są brutalni dlatego, że grają w ociekające wirtualną krwią gry (żeby trzymać się przykładu podanego przez Trumpa), lecz niektóre gry zawierają przemoc, ponieważ tkwi ona w psychice części przynajmniej przedstawicieli gatunku Homo sapiens. Identycznie jest ze wszystkimi dziedzinami kultury i sztuki. Może jest to kwestia genetyki, może czegoś innego, trudno dociekać.
Dlatego wszyscy domorośli cenzorzy – a prezydent USA jest, jako się rzekło, tylko jednym z wielu – powinni się naprawdę zastanowić nad tym, co głoszą. Bo może być i tak, że brutalne gry służą części społeczeństwa do wyżywania się i odstresowania, co prowadzi do ZMNIEJSZENIA skali realnej przemocy, np. na ulicach.
No i dlaczego ktoś czepia się fikcyjnego zła, skoro każdego dnia ludzie giną, w przerażający nieraz sposób, podczas działań wojennych (w tym od bomb zrzucanych przez USA i inne mocarstwa), w zamachach terrorystycznych, w napadach ulicznych, podczas tłumienia wystąpień społecznych albo z chorób i głodu? Innymi słowy, nie fikcyjne okrucieństwo, brutalność i inne patologie stanowią problemem, lecz to całe zło, które występuje w prawdziwym świecie, i to na ogromnie szeroką skalę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor