Zero nadziei powyborczych
Jak wiemy, w najbliższą niedzielę druga tura wyborów prezydenckich. Zmierzą się w niej: Karol Nawrocki – PiS-owski sutener, gangster, bramkarz, kibol, fanatyk religijny i jawny faszysta – oraz Rafał Trzaskowski – rzekomy demokrata, a w realu przeciwnik praw człowieka (prawa do azylu na przykład), który nie brzydzi się faszyzmem, zmuszaniem kobiet do rodzenia dzieci z gwałtu, przemocą wobec dzieci i prześladowaniem osób LGBT+ (gdy się tym wszystkim brzydził, nie wypiłby piwa z Mentzenem, ani nawet by z nim nie rozmawiał). Jasne, Rafał Trzaskowski jako osoba prezentuje zdecydowanie wyższy poziom cywilizacyjny od rywala, ale za oboma stoi ten sam polityczny układ, czyli klerykalna prawica postsolidarnościowa, pozornie podzielona na PO i PiS, coraz mocniej przechylona w brunatną stronę.
Nie tylko jednak to sprawia, że z niedzielnymi wyborami trudno wiązać nadzieję na lepszą Polskę. Niezależnie od tego, kto wygra, (k)raj nad Wisłą się nie zmieni… chyba, że na gorsze.
Nadal popełniana będzie zbrodnia na granicy polsko-białoruskiej; obaj kandydaci mówią tym samym, stuprocentowo rasistowskim językiem o uchodźcach i migrantach. Nadal kobiety nie będą mogły cieszyć się pełnią praw, zwłaszcza reprodukcyjnych; nawet, jeśli wygra Trzaskowski, to jakoś mu nie wierzę, że podpisze ustawę liberalizującą prawo aborcyjne. Osoby LGBT+ też nie będą mogły liczyć na poprawę swojej sytuacji prawnej; przykładowo, prezydent Warszawy wprost stwierdził, że jest przeciwny adopcjom dzieci przez pary jednopłciowe. A jego kontrkandydat wszelkie mniejszości, seksualne wliczając, najchętniej by wymordował, ewentualnie, przy dobrych układach, wysiedlił. Świeckie państwo? Zapomnijcie, zwłaszcza przy Nawrockim. Podobnie z praworządnością.
Jednakże nie tylko prawicowość – skrajna w jednym i bliska skrajności w drugim przypadku – obu kandydatów sprawia, iż po wyborach Polska nie zmieni się na lepsze, niezależnie od tego, kto wygra. Otóż, są to wybory PREZYDENCKIE, a prezydent ma ściśle określoną rolę konstytucyjną. W polskim ustroju parlamentarno-gabinetowym jest ona mniejsza niż rola rządu, tworzonego przez większościową koalicję parlamentarną. Prezydent ma zatem reprezentować Polskę na zewnątrz (ale już NIE prowadzi polityki zagranicznej!), stać na straży Konstytucji RP – czyli wetować lub kierować do Trybunału Konstytucyjnego ustawy, co do których podejrzewa, że są z nią sprzeczne – podpisywać ustawy i umowy międzynarodowe, ma inicjatywę ustawodawczą i określa termin wyborów. Jego pozycja jest silniejsza niż chociażby w Niemczech, ale o wiele słabsza niż we Francji, Turcji czy Rosji (nie wspominając o USA, gdzie obowiązuje ustrój prezydencki).
Ktokolwiek wygra w niedzielę, będzie takie właśnie obowiązki pełnił. Jasne, Trzaskowski zdecydowanie lepiej sprawdzi się jako reprezentant (k)raju nad Wisłą, ale, jak wskazałem wyżej, nie ma co liczyć, by podpisując ustawy lub korzystając z inicjatywy ustawodawczej, pchnął naprzód Polskę pod względem cywilizacyjnym lub mentalnym. Stoi bowiem za nim klerykalna prawica postsolidarnościowa, która żadnego postępu w tym zakresie, podobnie jak w dziedzinie świeckiego państwa na przykład, sobie nie życzy. Mamy pozostać zacofanym, klerykalnym zaściankiem Europy i świata, rezerwuarem taniej siły roboczej dla międzynarodowych koncernów i korporacji, a zarówno Trzaskowski, jak też Nawrocki dopilnują, aby tak się stało.
Jeżeli więc jakiekolwiek zmiany nastąpią, to na gorsze – bez względu na wynik najbliższych wyborów. Polska nadal będzie coraz paskudniejszym państwem, organa którego zaszczuwają i niszczą ludzi ubogich, ciężko chorych (bywają karani za objawy swoich schorzeń), starszych, przedstawicieli mniejszości czy po prostu samodzielnie myślących. Od ludzi pracy nadal będzie się oczekiwało zasuwania ponad własne siły, jakże często za marne pieniądze, zwłaszcza wobec rosnących kosztów życia. Kobiety nadal traktowane będą jako żywe inkubatory. Kościół katolicki wciąż będzie suto dotowany z naszych pieniędzy (które mogłyby pójść chociażby na system publicznej opieki zdrowotnej), i to mimo trendów laicyzacyjnych. Świadczenia pomocy społecznej pozostaną szczątkowe i trudno dostępne. System podatkowy nadal obciążał będzie bardziej biednych niż najbogatszych. Ludzie nieodmiennie będą wyrzucani z domów, bo znalazł się trzystuletni „właściciel”, bądź zasób lokali komunalnych został właśnie sprywatyzowany. I tak dalej…
Oczywiście pójdę w niedzielę na wybory (jeśli dożyję) i oddam głos. Jaki, nie napiszę, ale podkreślić muszę, że w żadnym wypadku nie poprę PiS-owskiego kandydata. Będzie to wszelako głosowanie w zasadzie beznadziejne, wynikające z poczucia obywatelskiego obowiązku oraz z chęci zaprezentowania swoich poglądów na karcie wyborczej, nie zaś z tego, że w ten sposób realnie coś zmienię.
Komentarze
Prześlij komentarz