Urzędasy i depresja
Depresja jest (nie tylko oczywiście w Polsce, ale na całym świecie, zwłaszcza w miejscach, gdzie króluje dziki kapitalizm) jedną z najpoważniejszych chorób; specjaliści podnoszą, że w ciągu najbliższych kilkunastu do kilkudziesięciu lat stać się może najczęstszą przyczyną zgonów w skali globalnej. Sam się z tym koszmarem zmagam, toteż obawiam się, że jak najbardziej może do tego dojść. O tym, że patologie nieludzkiego systemu kapitalistycznego – niestabilność bytowa, ciągły stres, bieda, inflacja, przepracowanie, przemęczenie i inne – ogromnie sprzyjają zachorowaniu na depresję, piałem już kilka ładnych razy, z własnego oczywiście doświadczenia. Zastanawiam się jednak, na przykładzie Polski, ile przypadków tejże dysfunkcji zapoczątkował lub wzmocnił aparat państwowy i samorządowy. Nie tylko do bani napisane przepisy prawne – choć i one odgrywają nader negatywną rolę – ale też ludzie je stosujący, czyli urzędnicy. Oczywiście nie zamierzam wrzucać wszystkich do jednego wora, nie brak...