Spóźnione wkurzenie

Od wyborów jeszcze tydzień nie minął, a wyborcy o co bardziej progresywnych poglądach już robią się coraz bardziej wkurzeni na liderów Trzeciej Drogi: Szymona Hołownię (Polska 2050) i Władysława Kosiniaka-Kamysza (Polskie Stronnictwo niezbyt Ludowe).

Ten pierwszy już w wieczór wyborczy zapowiedział „koniec rozdawnictwa”; jak łatwo się domyślić, nie chodziło mu o likwidację państwowego finansowania Kościoła katolickiego czy publicznych dopłat do prywatnego biznesu (nie mylić ze wspieraniem inwestycji), lecz o cięcia – i tak przecież szczątkowych, dalece niewystarczających, a w dodatku źle ukierunkowanych – świadczeń socjalnych. Ten drugi z kolei w wywiadzie radiowym walnął, że umowa koalicyjna formacji nie-PiS-owskich nie powinna obejmować „kwestii światopoglądowych”, za jakie uważa prawo do aborcji (panie Kosiniak-Kamysz, prawa człowieka to nie są żadne „kwestie światopoglądowe”!), a wkrótce potem dał do zrozumienia, że najprawdopodobniej trzeba będzie zlikwidować trzynaste i czternaste emerytury. Te, warto nadmienić, stanowią jedno wielkie PiS-owskie oszustwo, niemniej lider PSL-u nie zaproponował w ich miejsce sensownego rozwiązania, takiego jak uczciwa rewaloryzacja świadczenia emerytalnego… a to już jest dla osób starszych niebezpieczne.

Wkurzenie na obu polityków jest jak najbardziej uzasadnione, a zarazem bezsensowne. Skąd ten paradoks?

Ano stąd, że ani Szymon Hołownia, ani tym bardziej Władysław Kosiniak-Kamysz nigdy nie taili, kim są. Czyli klerykalnymi reprezentantami interesów burżuazji, innymi słowy, modelowymi wręcz polskimi prawicowcami, ideologicznymi kopiami betonowego/konserwatywnego skrzydła PO czy też całego PiS-u. Jedynie pan Hołownia, dzięki swojemu dziennikarskiemu obyciu, mógł łatwiej uchodzić za „fajnego”, „liberalnego” i „nowoczesnego”, ale jest to równie plastikowe i sztuczne, co showy na antenie komercyjnych stacji telewizyjnych.

Liczenie na to, że ci panowie wraz ze swoimi partiami wniosą do nowego parlamentu (i rządu, jeśli powstanie nie-PiS-owski) cokolwiek nowego i dobrego, było najzwyczajniej w świecie samooszukiwaniem się.

Tym bardziej, że przecież PSL już niejednokrotnie współrządziło, w tym w koalicji z PO, a Władysław Kosiniak-Kamysz był ministrem pracy w ich rządzie. I to ministrem fatalnym. Nie walczył z, bardzo wówczas wysokim, bezrobociem, nie przeciwdziałał pladze umów śmieciowych tudzież wymuszonego samozatrudnienia, nic nie robił ze zbyt niskimi płacami, w pełni akceptował antyspołeczne, zbrodnicze wręcz działania Tuska, takie jak legalizacja niewolnictwa w postaci bezpłatnych staży. Zabłysnął nawet stwierdzeniem, że Polscy są „leniwi”, bo „nie chce” im się dojeżdżać do pracy pięćdziesiąt kilometrów. Ciekawe, czy jemu by się chciało przemierzać taką odległość (w jedną stronę!) do roboty, do jakiej trzeba dopłacać, bo albo jest bezpłatna, albo tylko teoretycznie płatna, i zapłacić za to po pewnym czasie depresją. A takie właśnie były realia pod rządami Tuska, kiedy Kosiniak-Kamysz był ministrem pracy.

Jeśli zaś chodzi o niechęć, czy nawet wrogość wobec praw kobiet, ze szczególnym uwzględnieniem reprodukcyjnych, to Władysław Kosiniak-Kamysz nigdy jej nie krył. Szymon Hołownia zresztą też nie, acz on starał się ukryć tę swoją niechęć za głoszoną przez siebie „przestrzenią dialogu” bądź nawoływaniem do referendum.

Obaj politycy nie robią zatem absolutnie nic, czego nie należałoby się po nich spodziewać.

Dokładnie tak samo będzie z Donaldem Tuskiem, kiedy zacznie się on hurtowo wycofywać ze swoich obietnic wyborczych. A stanie się to już wkrótce, nie dlatego, że na liderze PO wymuszą to niezależne od niego okoliczności typu międzynarodowa sytuacja gospodarcza, ale po prostu z tej przyczyny, iż nigdy nie zamierzał ich dotrzymywać. Przecież był on premierem, zaś jego rządy stanowiły okres niedotrzymanych postulatów programowych. Innymi słowy, to oszust.

Jeśli chcieliście lepszej, choćby minimalnie, Polski, trzeba było głosować na Lewicę, tak jak ja głosowałem.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor