Naiwność katechetyczna

Jedyną obecnie formacją spośród ubiegających się o miejsca w parlamencie, jaka postuluje wprowadzenie (co powinno było nastąpić już dawno temu, swoją drogą) w pełni świeckiego państwa, jest Lewica. W jej programie znajdziemy nie tylko punkty dotyczące renegocjacji konkordatu, likwidacji Funduszu Kościelnego, zniesienia absurdalnego przepisu o obrazie uczuć religijnych czy klauzuli sumienia, sprawiedliwego opodatkowania Kościoła katolickiego i wprowadzenia jawności jego przychodów, ale też bezwzględnej walki z pedofilią kleru oraz pełnego rozdziału Kościoła i państwa. Ten ostatni polegać ma między innymi na wyprowadzeniu katechezy ze szkół publicznych i przeniesieniu jej na salki katechetyczne (na profilu jednej z lewicowych kandydatek widziałem też postulat zakazu egzorcyzmowania dzieci; bardzo słuszny, gdyż owe obrzędy, stanowiące guślarstwo pełną gębą, są ogromnie niebezpiecznie dla zdrowia fizycznego oraz psychicznego poddawanych im osób, a ponadto stanowią doskonałą okazję do łowów dla zboczeńców w sutannach).

I na katechezie się dzisiaj skupimy.

Lewica jest w tym zakresie konsekwentna oraz wiarygodna; podnosi, że zajęcia te odbywać się mają nie w szkołach publicznych – te bowiem mają być świeckie, co oznacza także, iż wolne od indoktrynacji religijnej – lecz na salkach przy kościołach. I doskonale, w pełni się z tym zgadzam, podobnie jak wiele innych osób, licznych przedstawicieli Kościoła katolickiego (tych mądrzejszych, co w szkolnej katechezie dostrzegają więcej szkód niż pożytku) wliczając.

Swój postulat dotyczący szkolnej katechezy ma również Koalicja Obywatelska. Niby jest ona za świeckim państwem, ale tak naprawdę jej program w tym zakresie pozostaje nader nieostry; trudno oprzeć się wrażeniu, że ma on na celu oszukanie i przyciągnięcie niektórych wyborców Lewicy, a zarazem ukrycie klerykalizmu Donalda Tuska oraz pozostałych dziadersów z tej formacji (przypomnę, iż nieco bardziej postępowy Rafała Trzaskowski odsunięty został na bardzo boczny tor, a Zieloni, Nowoczesna czy Inicjatywa Polska – sprowadzone do roli przystawek PO). Jej podejście do religii w szkołach jest tego idealnym przykładem.

KO wcale bowiem nie chce lekcji owych z publicznych placówek wątpliwej oświaty, a niewątpliwej ciemnoty wyprowadzać. Proponuje jedynie obowiązek umieszczania ich na pierwszej lub ostatniej lekcji, tak, aby dzieci i młodzież na nie nieuczęszczające – a jest ich coraz więcej, jak wiemy – nie musiały w środku szkolnego dnia siedzieć bezczynnie (no, z tą bezczynnością różnie bywa; wiele osób uczniowskich odrabia w tym czasie lekcje, żeby w ogóle móc się z tym wyrobić). Jest to żenująca wręcz naiwność.

Pamiętać należy, że rozwiązanie takie miało funkcjonować od samego początku obecności katechezy katolickiej w systemie szkolnictwa publicznego. Nic wszelako z tego nie wszyło, z wielu przyczyn, w tym i technicznej – często nie da się tak ułożyć planu lekcji dla każdej klasy, aby religia była na pierwszej lub ostatniej lekcji. Działania Kościoła, zmierzające do zniechęcenia młodych ludzi (i ich rodziców) do decyzji o niezapisywaniu się na katechezę lub wypisaniu się z niej – ostatnimi czasy coraz mniej skuteczne – też oczywiście odegrały swoją rolę. Tak czy owak, pan Tusk wraz ze swoimi akolitami proponuje powrót do czegoś, co niby było (i jest), ale w sumie nie zaistniało. Już samo to świadczy zarówno o braku poczucia realizmu, jak i przede wszystkim o…

No i tu dochodzimy do sedna sprawy. W sprawie relacji państwo-Kościół pan Tusk jest tak zachowawczy, że wręcz niestały; podobnie rzecz się ma z większą częścią Platformy Obywatelskiej, poza może grupką co bardziej postępowych polityków, zgromadzoną wokół Rafała Trzaskowskiego. Czyli niby świecka Polska… lecz tylko w granicach, na jakie łaskawie zgodzą się kościelni hierarchowie; za wątpliwe uznać należy, by mieli oni ochotę wycofywać się z obecnych pozycji – jeśli pozwolą na realizację postulatu PO/KO dotyczącego katechezy szkolnej, to jedynie ze względu na jego naiwność oraz nierealistyczność, ewentualnie również na to, że i tak coraz mniej dzieciaków na lekcje owe uczęszcza.

Mówiąc zatem krótko – w kwestii świeckiego państwa, rozumianego jako separacja instytucji kościelnych od publicznych, nie ma co liczyć na „główną siłę opozycyjną”. Jasne, pan Tusk i spółka głosili będą stosunkowo delikatne postulaty w tym zakresie, ale po to jedynie, by zmamić elektorat nie-PiS-owski. A jeśli dorwą się do władzy, tak jak zawsze pokorniutko łby pochylą przed czernią i, zwłaszcza, purpurą. Toż to klerykalni prawicowcy postsolidarnościowi, innego więc wzorca zachowania nie należy się po nich spodziewać.

Kiedy przed dwoma laty Donald Tusk „triumfalnie” powrócił na polską sceną polityczną, zapowiedział, iż konieczne jest oderwanie Kościoła katolickiego od PiS-u. Chodziło o – czego, rzecz jasna, nie przyznał wprost, gdyż AŻ TAK głupi to on nie jest – przekazanie hierarchom i duchowieństwu jeszcze więcej naszych pieniędzy oraz przywilejów. WTEDY były premier, co ponownie chce zająć owo stanowisko, zabrzmiał wiarygodnie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor