Bezpartyjny kit

Jest taki komitet wyborczy, który nazywa się Bezpartyjni Samorządowcy. W internecie (ze szczególnym uwzględnieniem oczywiście portali społecznościowych) oraz innych mediach znaleźć można liczne apele, płynące ze strony nie-PiS-owskiej, aby na jego kandydatów NIE GŁOSOWAĆ, gdyż ów komitet jest piątą kolumną Bezprawia i Niesprawiedliwości. Jeśli przekroczy pięcioprocentowy próg wyborczy i jego „bezpartyjni” kandydaci znajdą się w ławach poselskich, prędziutko dołączą do klubu mafii/sekty Kaczyńskiego Jarosława. Jeżeli zaś nie przekroczą, ale zabraknie im do tego bardzo niewiele, system liczenia głosów autorstwa pana d’Hondta sprawi, że ich poparcie skonsumowane zostanie przez PiS, toteż tak czy owak ich wspieranie przy urnie jest szkodliwe.

Wszystko to prawda. Apele te są jak najbardziej słuszne, celowe oraz na miejscu.

Niestety, w Polsce rzekoma „bezpartyjność” jest lepem na co mniej wyrobionych (ewentualnie co bardziej naiwnych) wyborców, którzy pozwolili sobie wmówić, że partie jako takie są czymś złym i tylko „bezpartyjni” politycy mogą je pokonać. Najczęściej jest to jedno wielkie oszustwo.

Chyba jedyną w miarę szczerą próbą utworzenia autentycznie niepartyjnego ruchu politycznego (o czym dziś zapewne mało kto pamięta) była… Platforma Obywatelska. Tak, u zarania swego funkcjonowania wcale nie miała ona być partią, lecz szybko jej liderzy i działacze przekonali się, że polski system finansowania sprzyja organizacjom figurującym w rejestrze partii, no to PO zmieniła swój statut, do grona partii dołączając. I dobrze, bo przynajmniej nie oszukuje ani samej siebie, ani nikogo innego.

Potem oczywiście przyszedł pewien muzyk i jego Kukiz’15 (nazywanie ugrupowania swoim nazwiskiem to, moim zdaniem, wielka pycha). Wszem i wobec głosił on nie tylko miłość do jednomandatowych okręgów wyborczych (przy okazji ujawniając tragiczne braki wiedzy na ich temat), ale też swoje antypartyjne przekonania. Podnosił konieczność zerwania z „partiokracją”. Przyciągnął tym całkiem sporo oszukanych osób obywatelskich, najpierw jako kandydat na prezydenta, potem jako lider ruchu Kuki’15. Jak skończył, wiadomo (jako kaczy podnóżek – przypominam tym, co jednak nie wiedzą lub zapomnieli).

No, a teraz mamy owych Bezpartyjnych Samorządowców. To podwójne oszustwo, bo nie tylko wciskają kit, jakoby odcinali się od poszczególnych ugrupowań (tak naprawdę finansowani są przez PiS), ale też powołują się na samorządność, budzącą (słusznie zresztą) generalnie ciepłe emocje. Zdają się mówić, że nie mają nic wspólnego z głównym nurtem polityki, a ich misją jest reprezentowanie „zwykłych ludzi” z poszczególnych jednostek samorządu terytorialnego. Że będą walczyli o takie sprawy, jak budowa mostów i dróg, rozwój linii kolejowych czy dogodne warunki funkcjonowania dla lokalnych biznesów.

To oczywiście kłamstwo, gdyż, jako się rzekło, są oni kandydatami PiS-owskimi w innych barwach, mającymi za zadanie zmanipulować część elektoratu nie-PiS-owskiego, ale zniechęconego też do PO/KO, Lewicy, Trzeciej Drogi, itd.

Co do mnie, to kiedy słyszę, że coś jest „bezpartyjne”, rozdzwania się u mnie dzwonek ostrzegawczy. Zwłaszcza, jeśli owa „bezpartyjność” manifestowana jest w sposób nachalny, bądź przynajmniej z nachalnością graniczący. W rzeczonym przypadku też tak jest.

Poza tym, partią polityczną jest KAŻDA organizacja, która dąży do zdobycia i utrzymania władzy. Niezależnie od tego, czy rejestruje się jako taka, czy też nie. Ważne, jak i po co funkcjonuje. Jeśli, przykładowo, bierze udział w wyborach, chcąc umieścić swoich ludzi w parlamencie, jest partią, i koniec.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor