Pan Donald i komisja

Uchwalenie przez PiS-owców i podpisanie przez Dudę Andrzeja ustawy o komisji ds. badania wpływów rosyjskich – czyli polskiej wersji komisji McCarthy’ego, warto przypomnieć – wzburzyło liczne osoby obywatelskie. Nic dziwnego, skoro sam ów akt jest jednym wielkim bublem prawnym, a powoływany na jego podstawie twór – czymś ogromnie niebezpiecznym, jako że ów quasi-sąd może pozbawiać przeciwników PiS-u możliwości pełnienia służby publicznej oraz niszczyć ich dobre imię. I nie chodzi tu nawet o Tuska – dla niego owa komisja to wielki prezent od Bezprawia i Niesprawiedliwości, a poza tym solidaruchy solidaruchowi krzywdy nie zrobią – lecz o PRAWDZIWYCH opozycjonistów, takich jak działaczy społecznych (np. wolontariuszy pomagających uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej) czy polityków Lewicy. Przecież o „uleganie wpływom rosyjskim” oskarżyć można każdego…

Wzburzenie spowodowało zatem, że w minioną niedzielę na ulice Warszawy wyległy tłumy osób obywatelskich maszerujących w obronie demokracji i praworządności (szkoda, że takich reakcji nie wywołały jeszcze bardziej niż uchwalenie owej badziewnej ustawy antydemokratyczne działania PiS-u, takie jak zbrodnia na rubieży z Białorusią, prześladowania osób LGBT+, ustawa represyjna z grudnia 2016 roku, itd.). Między innymi właśnie dlatego ów bubel prawny jest takim podarunkiem dla lidera PO, który marsz ten zwołał… choć pewnie rozeźliło go, iż stawili się ludzie z naprawdę różnych środowisk, w tym i tych, z którymi panu Tuskowi oraz jego partii absolutnie nie po drodze, np. ekipa z tygodnika NIE czy też przedstawiciele AgroUnii.

Masz sam w sobie był oczywiście wydarzeniem pozytywnym, niemniej warto się zastanowić, co będzie dalej. Mianowicie, czy jeśli tegoroczne wybory parlamentarne wygra PO wraz z przystawkami z Koalicji Obywatelskiej, a następnie utworzy rząd, to uchyli ustawę o tej nieszczęsnej komisji?

Moim zdaniem, nie. Powód jest jeden. Ma na imię Donald, a na nazwisko Tusk. Wykorzysta on paskudny ów PiS-owski wynalazek do celu, w jakim został zaprojektowany, czyli do niszczenia przeciwników.

Jest to przecież polityki, który wszelkie swoje sukcesy – sprowadzające się do zajmowania coraz wyższych stanowisk w Warszawie oraz Brukseli, bo innych, bardziej merytorycznych osiągnięć przecież nie ma – zawdzięcza niemal wyłącznie bezwzględności. Nie wykształciły się u niego talenty takie jak charyzma; pozostaje politycznym przeciętniakiem, bezbarwnym i nudnym. Owszem, jest dobrym mówcą (w każdym razie, na tle PiS-owców, bo w porównaniu z taką na przykład Agnieszką Dziemianowicz-Bąk czy Adrianem Zandbergiem, o Aleksandrze Kwaśniewskim bądź Włodzimierzu Cimoszewiczu nie wspominając, pan Tusk wypada nader blado), zna język polski i kilka obcych (czego o Kaczyńskim Jarosławie powiedzieć się nie da), lecz nie są to cechy, jakie same w sobie otworzyłyby mu drogę kariery. Donald Tusk otworzył ją sobie, wykańczając przeciwników, przede wszystkim wewnętrznych. Tu wymienić można chociażby: Macieja Płażyńskiego, Jana Marię Rokitę (tego nie szkoda) czy Grzegorza Schetynę (jw.); Tusk różnymi machinacjami spychał ich na boczny tor, aż wywalił poza scenę polityczną, wykorzystując ich jednocześnie jako platformy do wskakiwania na coraz to wyższe pozycje. Jeśli chodzi o konkurentów zewnętrznych, to wyjątkowo odrażająca obyła zorganizowana przez Tuska akcja przeciwko Włodzimierzowi Cimoszewiczowi, jaka zmusiła go do wycofania się z wyborów prezydenckich w 2005 roku. Obróciła się jednak ona przeciwko autorowi, ponieważ wyścig o prezydenturę wygrał Lech Kaczyński. Z kolei po swoim „triumfalnym” powrocie z Brukseli w 2021 roku, lider PO szybciutko odsunął na bok Rafała Trzaskowskiego, nie posuwając się jednak – na razie!!! – do zrujnowania jego kariery.

Mówiąc krótko, Donald Tusk jest politykiem stosującym brudne zagrywki, pozbawionym empatii i moralności. Taki Kaczyński, tylko ładniej się wysławiający. Pnie się po trupach, bezwzględnie niszczy każdego, kogo uważa za przeciwnika, a pozostali są dla niego wyłącznie podnóżkami.

Dla kogoś takiego polska wersja komisji McCarthy’ego jest jak znalazł. Uznaje ją za idealne narzędzie, by eliminować potencjalnych konkurentów. Sądzę, iż pan Tusk tylko czeka, aż – w wypadku powrotu na stanowisko premiera – wykorzysta ją przeciwko Lewicy, Polsce 2050 oraz Rafałowi Trzaskowskiemu, jeśli ten ostatni mu podskoczy i zdecyduje się w przyszłym roku znowu kandydować na prezydenta. A w kolejce jeszcze AgroUnia czeka, PSL-owi też się pewnie dostanie…

Rzecz jasna, komisja nie zostanie wykorzystana przez lidera PO ani przeciwko Bezprawiu i Niesprawiedliwości, ani przeciw Konfederacji. Z tym pierwszym rząd Tuska podzieli łupy i wykreuje starą POPiS-ową ustawkę, tyle że jej uczestnicy zamienią się miejscami. Z tą drugą zawrze koalicję.

I tu mamy drugi powód, dla którego przewodniczący Platformy Obywatelskiej jest bardzo zadowolony z uchwalenia przez PiS i podpisania przez Dudę ustawy o rzeczonej komisji.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor