Koledzy z targowicy

Wyborcy Platformy Obywatelskiej (a pewnie też wyznawcy Bezprawia i Niesprawiedliwości) się wkurzyli. Powodem były zdjęcia Sławomira Nitrasa, posła PO, który wraz z innymi politykami swojej partii bardzo serdecznie rozmawiał z Michałem Dworczykiem, byłym szefem kancelarii Morawieckiego Mateusza, czyli z PiS-owcem źle kojarzonym przez opozycję.

Dworczyk pojawił się, jakoby przypadkowo, na spotkaniu, na którym politycy Platformy z posłem Nitrasem na czele omawiali szczegóły kolejnej edycji Campusu Polska (czy jak się tam owa impreza nazywa). Zdaniem pana N., został stamtąd szybko, acz grzecznie wyproszony; zapewne tak było, gdyż wyszedł faktycznie po upływie dość krótkiego czasu, a dziennikarze potwierdzają tę wersję. Co się jednak panowie do siebie pouśmiechali, pożartowali i się poobejmowali, to ich.

Mówiąc krótko, na zdjęciach, jakie wyciekły do mediów, widać, że się lubią. I właśnie to wściekło licznych wyborców największej formacji rzekomo „opozycyjnej”.

Tymczasem w tym wydarzeniu nie było nic niezwykłego. Zacznijmy od rzeczy oczywistej – politycy przynależący do różnych ugrupowań mają prawo się lubić, czy ogólnie odczuwać wobec siebie pozytywne emocje (jeżeli prawicowcy są zdolni do ich żywienia, ale to temat na inne rozważania). W końcu pracują ze sobą, stykają się w Sejmie, Senacie i przy innych okazjach. Poza obradami na komisjach czy Sali Plenarnej, spotykają się w chociażby kuluarach, a wówczas rozmawiają nie tylko o ustroju, społeczeństwie i im podobnych sprawach, lecz także o pierdołach. No i tak po ludzku patrząc, można szanować i lubić kogoś, kto żywi odrębne poglądy.

A te w przypadku PO i PiS-u takie znów różne nie są. Jak wielokrotnie pisałem, obie te prawicowe formacje są pod względem ideologicznym niemalże tożsame. Różni je głównie styl – w przypadku Bezprawia i Niesprawiedliwości coraz bardziej jawnie faszystowski, u Platformy jeszcze w miarę cywilizowany, o ile za takowy uznać można wsteczny, betonowy konserwatyzm. Aczkolwiek najbardziej na prawo wychylone skrzydło tej drugiej partii – do którego przynależy też Sławomir Nitras – znacznie więcej ma wspólnego z faszyzmem niż z demokracją. Nie zapominajmy również, że obie formacje mają ten sam rodowód, są bowiem targowicą (prawicą) postsolidarnościową, która w latach 80. ubiegłego stulecia zaprzedała się amerykańskim imperialistom oraz Watykanowi, za ich pieniądze oszukując około jedenastu milionów rodaków. Zaś po 1989 roku, jako marionetka sterowana z Waszyngtonu i papieskiego pałacu (dopiero Franciszek odpuścił sobie Polskę i w ogóle Europę), wprowadziła nieludzki system kapitalistyczny, zniszczyła gospodarkę, sprzedała ojczyznę międzynarodowym koncernom i korporacjom oraz doprowadziła do śmierci kilku milionów osób, a ponad drugie tyle wygnała na emigrację zarobkową.

Wizja Polski PO i PiS-u też jest tożsama (o czym również pisałem) – zacofany, klerykalny zaścianek Europy i świata, zarazem rezerwuar półniewolniczej, taniej siły roboczej dla międzynarodowych koncernów i korporacji.

Nic zatem dziwnego, że Nitras i Dworczyk traktują się przyjaźnie. To wszak koledzy z targowicy, których łączy niemal wszystko i prawie nic nie dzieli.

Poza tym, wrogość między PiS-owcami a PO-wcami, wzajemne oskarżenia o niszczenie państwa, spowodowanie katastrofy smoleńskiej, złodziejstwo, zdradę, pro-rosyjskość, itd., to jedynie teatrzyk dla wyborców/wyznawców, mający za zadanie skupić elektorat wokół liderów, czyli odpowiednio Kaczyńskiego Jarosława i Tuska Donalda (podejrzewam zresztą, iż ci dwaj też się na gruncie prywatnym lubią… chyba, że Kaczyńskie nie potrafi odczuwać pozytywnych emocji, czego wykluczyć nie można). Owa udawana wrogość maskuje realny wyścig do stanowisk, czyli po prostu konkurencję o dostęp do koryta, za jakie wszyscy prawicowcy uznają nasze państwo. Nie oznacza to jednak, że uczestnicy tegoż wyścigu automatycznie stają się swoimi wrogami. Przeciwnie, mogą się między sobą przyjaźnić, podobnie jak sportowcy przeciwnych drużyn, a konkurowanie do dorwanie się do publicznej kasy traktować jako działalność zawodową.

No dobrze, PiS i PO to w zasadzie jedno i to samo, a ich czołowi politycy nawet się lubią. Jakie są konsekwencje tego dla nas, osób obywatelskich?

Ano takie, że nie ma większego znaczenia, która z tych partii wygra najbliższe wybory. W każdym przypadku będziemy niewolnikami kapitalistów, upodlonymi i sklerykalizowanymi.

Dlatego głosuję na Lewicę. Ona przynajmniej jest prospołeczna i postępowa, nie wywodzi się też z targowickiego obozu postsolidarnościowego, który od 1989 roku niszczy Polskę.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor