Gwoździe zwyrodnialca

W mojej miejscowości ktoś rozrzuca mięso (a raczej wyroby mięsopodobne) nafaszerowane… gwoźdźmi. Celem są psy, koty i inne zwierzęta. Informacje na ten temat pojawiają się na portalach społecznościowych, wywieszane są na tabliczkach i słupach przy drodze, a nawet w mediach ogólnokrajowych (RMF na przykład). I bardzo dobrze. Policja już szuka zwyrodnialca, i oby na szukaniu się nie skończyło.

Jako, że mam psa, sprawa i mnie dotyczy. Owszem, poza domem nie spuszczam czworonoga ze smyczy (między innymi po to właśnie, aby nie zjadł żadnego świństwa), pilnuję też, żeby nie podnosił z ziemi ani nie lizał odpadów czy wyrzuconego jedzenia. Ale różnie bywa, człowiek jest istotą omylną.

Pozostali miłośnicy zwierząt z okolicy też są… zaniepokojeni i rozwścieczeniu (ujmując rzecz bardzo delikatnie) całą sytuacją. Temat często powraca w rozmowach; nic dziwnego.

Okej, rozumiem – można nie lubić psów, kotów czy innych zwierzaków. Ludzie mają różne upodobania. Czym innym wszelako jest ich nie lubić, a czym innym – sadystycznie krzywdzić.

Jeśli komuś nie odpowiada zwierzę, niech go nie hoduje (nie ma wszak takiego obowiązku), nie trzeba też utrzymywać kontaktu z kimś, kto zwierzaka trzyma w domu. Jeżeli komuś przeszkadza, że pies szczeka, a kto miauczy, można na spokojnie porozmawiać z właścicielem. I tak dalej. Nie przepadam za piłką nożną, więc ani nie gram, ani nie oglądam meczów, ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, aby robić krzywdę kibicom (nie mylić z kibolami, którymi oczywiście zajmować się powinny organa ścigania) ani piłkarzom.

Mordowanie, okaleczanie, trucie, karmienie gwoźdźmi i im podobne czyny to straszliwy sadyzm wobec zwierząt, świadczący o jakichś poważnych zaburzeniach u kogoś, kto tak postępuje. Na ten temat powinni jednak wypowiedzieć się specjaliści od zdrowia psychicznego. I nie, nie zamierzam obrażać osób z dysfunkcjami zdrowia psychicznego (sam przecież leczę depresję, na szczęście z sukcesami); po prostu stwierdzam, że ktoś taki ma wyjątkowo zdegenerowaną osobowość.

Moja bardziej ogólna refleksja jest taka, że w polskim społeczeństwie w ostatnich latach pod względem stosunku wobec innych niż ludzie istot żywych wiele zmieniło się na lepsze, acz wciąż są to zmiany wyspowe. Przybywa wegan i wegetarian. Myślistwo, czyli mordowanie dla rozrywki, budzi coraz większy niesmak oraz opór. Przybywa akcji pomagania zwierzętom. Nawet na wsiach psy czy koty traktowane są coraz częściej jako domownicy, nie zaś elementy inwentarza. Powoli rośnie świadomość w kwestii praw zwierząt. I tak dalej.

Z drugiej wszelako strony, wciąż jeszcze są sadyści, którzy dla przyjemności mordują zwierzaki lub znęcają się nad nimi. Sprawa z mojej miejscowości nie jest, niestety, wyjątkiem; często w mediach pojawiają się informacje o podobnym barbarzyństwie. Pamiętam, że jakieś dziewięć czy dziesięć lat temu w Interwencji na Polsacie pokazywali faceta, co z uśmiechem na ryju (słownictwo użyte celowo i z premedytacją) chwalił się, że zastrzelił sąsiadom pieska, bo szczekanie mu przeszkadzało (chłopczyk, który psiakiem się opiekował, był załamany). W lasach wciąż organizowane są rzezie zwierząt, na których jedni kapitaliści się odstresowują, a inni trzepią kasiorę. Trzymanie psa w upał na ciężkim łańcuchu, często bez jedzenia i wody, w wielu miejscach pozostaje ponurą normą. Przemysł mięsny, oparty o obozy zagłady, wciąż ma się dobrze. Nadal sprzedawane i, co gorsza, używane są petardy i fajerwerki, ogromnie szkodliwe zarówno dla ludzi, jak też dla zwierząt domowych oraz żyjących w naturze. I tak dalej…

Innymi słowy, zmiany na lepsze następują, ale jednostkowy i masowy sadyzm dalej stanowi problem.

Co zaś się tyczy zwyrodnialca od gwoździ, to może sam by je zjadł?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor