Terror redaktora Tomasza

Szczerza przyznam, że nigdy nie przepadałem za Tomaszem Lisem. Uważałem go (i zdania w tym zakresie nie zmieniłem) za aroganta, który usiłuje wyżej wała podskoczyć, uważając siebie samego za półboga, bo jest dziennikarzem i na kontraktach zarabia grube pieniądze, jakie większości ludzi wykonujących ów zawód się nie śniły. Jakości tego Lisowego dziennikarstwa też nie pochwalałem; bliższe było i jest „poziomowi” Danuty Holeckiej niż Jacka Żakowskiego. Kiedy Tomasz Lis prowadził programy telewizyjne, to nawet, gdy zapraszał interesujących gości, starał się przeforsować swój punkt widzenia (co nie ma nic wspólnego z rzetelnym dziennikarstwem), a często się błaźnił, np. powołując się na fikcyjne konto na portalu społecznościowym, podszywające się pod Kingę Dudę; obrzydliwe było wówczas to, że zamiast przyznać się do błędu, winę za niewykrycie fake’a zwalił na swoich pracowników. Spod jego pióra też niejednokrotnie wychodziły straszne głupoty, jak chociażby ta o katolikach „prześladowanych w Polsce”, bo ktoś gdzieś wyśmiał święcenie pokarmów w Wielką Sobotę (było to naplucie w twarz tym chrześcijanom, którzy rzeczywiście są prześladowani i mogą zostać zamordowani za wyznawanie swojej religii, do czego dochodzi w paru ładnych miejscach na świecie).

Kiedy zatem przed kilkoma tygodniami Tomasz Lis odszedł ze stanowiska redaktora naczelnego Newsweeka, informację tę przyjąłem obojętnie. Tygodnika tego nie czytałem, ledwie parę numerów przewinęło mi się przez ręce. Prawdopodobnie więc nie poruszałbym tej sprawy, gdyby nie to, że niedługo później jedna z pracowniczek opowiedziała o mobbingu, jaki Tomasz Lis stosował, będąc jej szefem. Nie tylko ona jedna o tym mówiła, gdyż członkowie zespołu redakcyjnego Newsweeka od lat zgłaszali tę patologię w wykonaniu redaktora naczelnego; właśnie to mogło być (oficjalnego potwierdzenia nie ma) powodem rozwiązania z nim przez wydawnictwo umowy w trybie natychmiastowym.

Mobbing to przemocowe zachowanie, polegające na prześladowaniu, uporczywym nękaniu czy psychicznym atakowaniu osoby podwładnej lub kolegi (koleżanki) z pracy. W Polsce termin ten stosuje się głównie wobec sfery zawodowej, w języku jednak angielskim, z którego pochodzi, ma szersze znaczenie, obejmujące również inne sytuacje i grupy społeczne. Mobbing zazwyczaj skutkuje poniżeniem, wyśmianiem, zaniżeniem samooceny przez (współ)pracownika, a niekiedy też odizolowaniem go od reszty kolegów i koleżanek.

Jak rzecz cała wyglądać miała wykonaniu Tomasza Lisa? Wedle medialnych informacji (np.: https://wiadomosci.wp.pl/plakalam-mialam-ataki-paniki-ujawniamy-zarzuty-podwladnych-wobec-tomasza-lisa-dlaczego-zwolniono-naczelnego-newsweeka-6783015358188512a), pracownicy wysunęli pod jego adresem takie zarzuty, jak: doprowadzanie ich do ataków paniki (wspomniana wyżej podwładna redaktora L. opowiadała też, że często przez niego płakała), poniżanie, wulgarne odzywki – często z seksistowskim podtekstem (mobbing jak najbardziej łączyć się może z molestowaniem seksualnym – dygresja taka), a także kreowanie atmosfery przesiąkniętej chamstwem. Jako się rzekło, patologie te trwać miały od lat.

Kiedy sprawa wyszła na jaw, zachowanie byłego reaktora naczelnego Newsweeka spotkało się albo z krytyką (głównie płynącą ze środowisk lewicowych), albo z wielce wymownym milczeniem.

Niestety, znaleźli się i tacy, co go bronili; jak łatwo się domyślić, chodzi o fanatycznych zwolenników dzikiego kapitalizmu oraz niepodważalnej hierarchii społecznej, w której ten, co stoi o szczebel wyżej, może zrobić wszystko z osobami zajmującymi niższą pozycję. Podkreślali oni, że skoro Lis do wszystkiego, co ma, doszedł ciężką pracą (może i tak było, nie wiem, nie wnikam), to „wolno mu” (a to już bzdura; żadne osiągnięcia nie uprawniają do krzywdzenia innych ludzi). Wskazywali, że jako szef musiał trzymać dyscyplinę i wymagać dużo od podwładnych. Tyle, że dobra organizacja pracy nie może bazować na terrorze, zastraszaniu tudzież poniżaniu, a jeśli ktoś wymaga od innych zdyscyplinowania i wysiłku, winien tym bardziej wymagać ich w pierwszej kolejności od siebie.

Prawda jest taka, że nie ma co bronić mobbera. Obrona taka jest równie nieetyczna, co usprawiedliwianie gwałciciela (mobbing i gwałt pozostawiają u ofiar traumy nieraz na całe życie, a często też jedno łączy się z drugim). Nie ma żadnego uzasadnienia dla terroryzowania czy upadlania innych osób w swoim otoczeniu, zawodowym i nie tylko.

Sam zaś mobbing, warto zauważyć, jest patologią, którą nieludzki (a przez to sam w sobie patologiczny) system kapitalistyczny odziedziczył po swoich poprzednikach, czyli feudalizmie/poddaństwie i niewolnictwie. Stanowi ponurą pozostałość po czasach, kiedy jeden człowiek był dosłownie właścicielem innych i mógł z nimi wyczyniać, co chciał: zmuszać do pracy poprzez stosowanie przemocy (w Polsce karą dla niechcącego jej wykonywać chłopa pańszczyźnianego, czyli niewolnika należącego do szlachcica lub księdza, było sto pięćdziesiąt batów), sprzedawać albo wysiedlać, a nawet gwałcić i zabijać. Do mordowania i katowania mobberzy – kapitaliści oraz ludzie zatrudnieni przez nich na stanowiskach kierowniczych – rzadko się posuwają, ale przemoc psychologiczną oraz seksualną stosują jak najbardziej, upadlając tych, co stoją na niższych szczeblach zawodowej hierarchii. To właśnie czynić miał Tomasz Lis.

A ci, co go bronią, powinni się zastanowić, czy chcieliby być jego podwładnymi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor