Węgierska lekcja

W miniony weekend odbyły się wybory parlamentarne na Węgrzech. Wygrał je skrajnie prawicowy Fidesz (odpowiednik naszego Bezprawia i Niesprawiedliwości), w koalicji z Chrześcijańsko-Demokratyczną Partią Ludową; otrzymały one ponad 50 proc. głosów. Zanosi się więc na to, że Viktor Orban będzie premierem przez czwartą kadencję. Z kolei zróżnicowana wewnętrznie – od lewicy po umiarkowaną prawicę – opozycja, startująca z jednej listy jako Koalicja Demokratyczna, poniosła klęskę.

Czy węgierskie wybory zostały sfałszowane? Nie da się tego wykluczyć, ponieważ powszechnie wiadomo, iż Orban to dyktator sięgający po metody faszystowskie. Ale wcale tak być nie musiało; zakładać należy, że jego brutalna polityka oraz balansowanie między Brukselą a Moskwą (politykierowi owemu wiele można zarzucić, ale doskonale on wie, że interes jego i Węgier – w tej, nie innej kolejności – leży w tych dwóch stolicach) podobają się większości Madziarów. Orbanowi pomóc mogło złożenie deklaracji, że Węgry nie poprą sankcji wobec Rosji i nie wyślą broni Ukrainie. Sądzę wszelako, iż głównym czynnikiem jego zwycięstwa była słabość opozycji.

No właśnie, i to dochodzimy do sedna sprawy. Otóż nasze konserwatywne, acz anty-PiS-owskie media, z TVN24 i Gazetą Wyborczą na czele, długo piały z zachwytu nad tymże zjednoczeniem węgierskich partii opozycyjnych i wieszczyły, że wspólna ich lista z pewnością pozwoli im w cuglach pokonać Fidesz, a z tego z kolei lekcję winna wyciągnąć polska opozycja.

No i okazało się, że zjednoczona opozycja na Węgrzech sromotnie poległa. I z tego nasi liderzy ugrupowań opozycyjnych rzeczywiście powinni wyciągnąć wnioski, albowiem w Polsce byłoby podobnie. Gdyby mianowicie powstała lista jednocząca kandydatów KO, Polski 2050, Lewicy, PSL-u, a nawet Konfederacji (wprawdzie trudno tych neonazistów uznać za formację opozycyjną, ale w koalicję z nimi chętnie weszliby Platformersi z Tuskiem na czele), sromotnie przegrałaby w wyborczej walce z PiS-em. Dlaczego? Ano, to proste.

Kiedy wspólną listę wystawiają partie, które łączy TYLKO chęć odsunięcia od władzy ugrupowania aktualnie rządzącego, ich wyborcy wcale nie rzucają się do głosowania na nią. Przeciwnie, następuje wręcz odpływ elektoratu (prawdopodobnie tak właśnie stało się na Węgrzech), gdyż czuje się on oszukiwany. Nic dziwnego, wszak sytuacja, kiedy obok siebie stają politycy, jacy jeszcze do niedawna obrzucali się błotem, rodzi wrażenie sztuczności, a nawet fałszu. Szczególnie, jeśli tworzące koalicję partie nie mają wspólnego systemu wartości, czyli nie wykazują podobieństwa ideologicznego. Wtedy bowiem nie są w stanie wygenerować spójnego programu – atrakcyjnej wizji tego, jak ma wyglądać państwo po ich dojściu do władzy. Wyborca nie ma więc realnie na co głosować.

Przykładowo, jaki program mogłyby razem napisać klerykalna, betonowo konserwatywna, anty-pracownicza i niezbyt demokratyczna Platforma Obywatelska oraz opowiadająca się za świeckim państwem, postępowa, broniąca praw pracowniczych i praw człowieka w ogóle, bardzo demokratyczna Lewica? Ich systemy wartości są wręcz sprzeczne (poza euroentuzjazmem, choć po zeszłorocznych akcjach PO i to budzi wątpliwości), toteż gdyby formacje te wystawiły wspólną listę, zniechęciłyby licznych spośród swoich dotychczasowych wyborców, skutkiem czego uzyskałyby mniejsze poparcie, niż idąc do wyborców osobno. Przecież jeśliby w tej samej koalicji znaleźli się tak przeciwstawni światopoglądowo kandydaci, jak chociażby Nitras i Zandberg, nie trzeba byłoby specjalnego wyrobienia politycznego, by stwierdzić, że chodzi im WYŁĄCZNIE o władzę, czyli dostęp do koryta, a nie o reformowanie państwa, gospodarki, itd.

Nie wiem, jak to było z Koalicją Demokratyczną na Węgrzech, ale w Polsce trzeba też brać pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Otóż, nawoływania do zjednoczenia opozycji płyną gównie ze środowisk bliskich PO oraz od samej tej partii. A nie trzeba specjalnej przenikliwości, by stwierdzić, że nie chodzi tu o żadne zjednoczenie, lecz o zamiar Donalda Tuska (wcześniej wykazywany, acz w mniej radykalnej i brutalnej formie), by wchłonąć/zlikwidować, a w najlepszym razie zhołdować Lewicą, Polskę 2050 i PSL. Innymi słowy, „zjednoczenie” opozycji oznaczałoby jej uśmiercenie przez Tuska i jego partię.

Są jednak sytuacje, kiedy poszczególne ugrupowania powinny łączyć się w koalicje. Dzieje się tak wówczas, gdy wykazują daleko idące podobieństwo ideologiczne, a ich elektorat wzajemnie się uzupełnia. Takie działanie partii lewicowych lub prawicowych faktycznie może im dać premię za zjednoczenie, gdyż owe koalicje są w stanie napisać i zaprezentować wspólny program, skutkiem czego wyborcy nie poczują się oszukani; cieszy ich też, kiedy ich reprezentanci zaczynają ze sobą współdziałać. Gdy jednak prawica „jednoczy” się z lewicą, by odsunąć od władzy inną prawicę, jak to stało się na Węgrzech, i jak niektórzy chcieliby, aby było w Polsce, mamy gotowy przepis na porażkę.

I jest to lekcja, z której nasza opozycja rzeczywiście powinna wyciągnąć wnioski. PRAWDZIWA opozycja, czyli Lewica i ewentualnie Polska 2050.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor