Umierająca kultura

Dużo – i z reguły całkiem merytorycznie – mówi się i pisze o szkodliwości pandemii koronawirusa, a zwłaszcza służącego podobno walce z nią lockdownu dla gospodarki poszczególnych państw, w tym Polski, gdzie rząd PiS-u chaotycznie to zamyka, to otwiera poszczególne sektory, najczęściej bez nijakiego związku z sytuacją ekonomiczną. Cóż, bankructwa licznych przedsiębiorstw, z reguły małych i średnich, są faktem, a właściciele tych, które (jeszcze) nie zbankrutowały, ponoszą straty finansowe. Pracownicy tracą zatrudnienie, o nowe zaś niełatwo. Niektóre firmy zmuszone są przez złą sytuację rynkową obniżać pensje i obcinać dodatki socjalne dla swoich pracowników. W skali całego społeczeństwa przekłada się to na postępującą pauperyzację.

Owszem, rządy niektórych państw usiłują walczyć z tymże narastającym kryzysem (wywołanym, przypominam, nie tyle przez samego koronawirusa, ile przez decyzje polityków), ale różnie to wygląda. W Polsce w tym roku Bezprawie i Niesprawiedliwość wprowadziło tzn. „tarcze antykryzysowe”… lecz tak naprawdę stanowiły one transfer środków publicznych dla wielkiego kapitału (głównie oczywiście zagranicznego, jaki skolonizował Polskę po transformacji ustrojowej), podczas gdy małym przedsiębiorstwom, jeśli w ogóle pomagają, to co najwyżej wegetować.

Znacznie mniej pojawia się informacji o szkodliwości lockdownu dla kultury i sztuki. A właśnie sfera ta została bardzo mocno dotknięta kryzysem.

Widać to nawet w Hollywood (z kolei w Chinach czy Japonii w kinach padają rekordy frekwencji), gdzie epidemia, a raczej nakazane przez władze zamykanie kin zmusiło wytwórnie do przekładania premier filmowych o wiele miesięcy, co powoduje oczywiście brak dochodów. W niektórych przypadkach sytuację nieco ratują internetowe platformy streamingowe… lecz ich działalność nie powetuje strat całej branży – nie tylko kapitalistów-właścicieli wytwórni, ale też reżyserów, scenarzystów, aktorów, scenografów, kompozytorów, robotników pracujących na planie… słowem, wszystkich ludzi, dzięki którym możemy cieszyć się oglądaniem dzieł X Muzy. Do tego dochodzą straty dystrybutorów (oni też zatrudniają ludzi, którym grozi utrata pracy i popadnięcie w biedę) oraz kin; jednej z największych amerykańskich sieci kinowych grozi bankructwo.

A w (k)raju nad Wisłą? Też niewesoło. Lockdown bardzo mocno dowalił twórcom i artystom. Oberwali muzycy, którzy nie mogą koncertować, a właśnie koncerty stanowią główne źródło ich dochodu. Internet pomógł im, jeśli chodzi o dystrybucję dzieł, ale sytuację ekonomiczną poprawił jedynie częściowo. Podobnie rzecz się ma z aktorami, którzy w zamkniętych teatrach też przecież nie występują. Owszem, jest „tarcza antykryzysowa” dla twórców i artystów, niemniej jednak podobno nie tak łatwo uzyskać przewidziane w jej zapisach pieniądze, zwłaszcza, że dostają je ci artyści, których lubi Jarosław K. wraz ze swymi pomagierami. A że zdecydowana większość ludzi kultury i sztuki za obecną władzą nie przepada… Niedawno podzielone środki pomocowe stały się zresztą kością niezgody między muzykami.

Rynek książki trochę ratuje sprzedaż wysyłkowa prowadzona przez księgarnie sieciowe. Ale te mniejsze, które takiej usługi nie są w stanie zapewnić… pewnie już czują ostrze miecza Damoklesa na swej szyi.

Generalnie, jeśli chodzi o (k)raj nad Wisłą, to sfera kultury i sztuki jest jedną z głównych ofiar polityki PiS-u rzekomo służącej zwalczeniu koronawirusa. Zamykanie kin, teatrów, muzeów, galerii, ośrodków kultury, bibliotek, itd. fatalnie odbija się na ich kondycji finansowej (wielu z nich, podobnie jak w USA, grozi bankructwo, inne do skali działania sprzed epidemii mogą już nie powrócić). Odbywa się to też, jak zresztą wszystkie działania PiS-owskie nie-rządu w dziedzinie rzekomej walki z epidemią, chaotycznie, zgodnie z co najwyżej widzimisię… sam już nie wiem – Morawieckiego czy Kaczyńskiego.

Owszem, kinom, teatrom, galeriom, bibliotekom oraz im podobnym instytucjom pozwolono przez jakiś czas funkcjonować w reżimie sanitarnym… ale szybko znów je zamknięto praktycznie do końca grudnia (tylko biblioteki otwarto końcem listopada). Ze zdrowotnego punktu widzenia jest to działanie bezsensowne, skoro epidemiolodzy twierdzą, że w tego typu ośrodkach nie dochodzi do szczególnie wielu zakażeń (najczęściej zarażamy się koronawirusem… we własnych domach), no i mogą one spokojnie działać z zachowaniem pewnych obostrzeń: nakazu noszenia maseczek, dezynfekcji rąk i utrzymywania odstępów pomiędzy uczestnikami danego wydarzenia kulturowego. Sam oglądałem w kinie film w maseczce i w żaden sposób nie przeszkadzała mi ona podczas seansu. Zresztą, ostatnio pełna salę kinową widziałem na Klerze Smarzowskiego, toteż limity widzów byłyby dla kin czy teatrów do przełknięcia. W reżimie sanitarnym da się też organizować koncerty, spotkania autorskie, wernisaże oraz tym podobne wydarzenia.

Cóż, nie wiem, jak to jest w innych państwach, gdzie wprowadzono lockdown sektora kultury i sztuki, acz podejrzewam, że tam wynikało to po prostu z głupoty, bezmyślności bądź nadmiernej ostrożności polityków i innych decydentów. W Polsce wszelako (niedawno o tym pisałem) celem zamykania instytucji oraz odwoływania imprez kulturowych jest nie walka z COVID-19, lecz po prostu zemsta PiS-owców na nieprzychylnym im w większości środowisku twórców oraz artystów. Zemsta mająca wymiar głównie finansowy.

Problem (w skali nie tylko polskiej!) polega na tym, iż jeśli sfera kultury po pandemii i lockdownie się nie odbuduje, to straty poniesiemy my wszyscy. A to dlatego, że kontakt z różnymi formami twórczości oraz artyzmu wspaniale rozwija nasz umysł, przekładając się na progres społeczny (dlatego na przykład oczytane społeczeństwa są zamożne, vide Skandynawia); bez tego cofniemy się zatem w rozwoju.

Nie wiem, jak Wy, ale ja nie mam zamiaru zdegenerować się do postaci jaskiniowca. A takiego losu dla nas wszystkich najwyraźniej chcą PiS-owcy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor