Pół wieku temu

Tak się zastanawiam, czy nasze kochane media, ze szczególnym uwzględnieniem tych liberalnych (bo PiS-owskie fałszują rzeczywistość, więc niczego dobrego po nich nie oczekuję) wspomną o dzisiejszej rocznicy, nieco zapomnianej, a bardzo ważnej.

Otóż, w grudniu 1970 roku oficjalną wizytę w Polsce złożył kanclerz Republiki Federalnej Niemiec (czyli ówczesnych Niemiec Zachodnich), Willy Brandt. Dokładnie pół wieku temu, 7 grudnia 1970 r. wykonał on bardzo ważny gest, klękając pod pomnikiem Powstania w Getcie Warszawskim. Oddał w ten sposób hołd pomordowanym przez III Rzeszę Żydom, a pośrednio także innym ofiarom hitlerowskiego totalitaryzmu. To zachowanie kanclerza ponoć zostało nie najlepiej przyjęte w jego ojczyźnie, która miała wówczas poważny problem z rozliczeniem się z krwawego nazistowskiego dziedzictwa (w tamtym okresie, zaledwie dwadzieścia pięć lat po zakończeniu II wojny światowej, rana była zresztą bardzo świeża). Co najmniej równie istotny jest drugi aspekt tej wizyty, czyli załatwienie kwestii zachodniej granicy niemiecko-polskiej.

W tym miejscu przypomnę, że po II wojnie światowej Niemcy podzielone zostały na dwa państwa: znajdującą się w amerykańskiej strefie wpływów Republikę Federalną Niemiec (RFN, Niemcy Zachodnie) i przynależącą do radzieckiej strefy wpływów Niemiecką Republikę Demokratyczną (NRD, Niemcy Wschodnie); podzielony był również Berlin. Proces kształtowania się tychże organizmów politycznych trwał kilka lat, i nie będę go tutaj szczegółowo opisywał. Ważne, że cały świat zdawał sobie sprawę, iż istnienie dwóch państw niemieckich to rozwiązanie sztuczne i przejściowe; prędzej czy później zjednoczyć się one miały w jeden organizm, przy czym czynnikiem jednoczącym chciały być i RFN, i NRD. Ale nie koniec na tym. Otóż, ziemie niemieckie na zachód od Odry i Nysy Łużyckiej (Dolny Śląsk i część Górnego, dzisiejsze Województwo Lubuskie, Pomorze, Gdańsk oraz południowa część Prus Wschodnich) mocą postanowień jałtańskich i poczdamskich zawartych przez wielką Trójkę (USA, Wielka Brytania, ZSRR) oddane zostały Polsce. Wówczas nazwaliśmy je Ziemiami Odzyskanymi, dziś określa się je jako Ziemie Zachodnie i Północne.

Przy czym uwaga – według Amerykanów i Brytyjczyków, zwłaszcza oczywiście tych pierwszych, NIE MIAŁY one stać się integralną częścią naszego terytorium; Polska, wedle amerykańskiej i brytyjskiej koncepcji, miała

jedynie sprawować na nimi zarząd. Amerykanie nie chcieli bowiem zbytniego osłabienia gospodarczego Niemiec i wzmocnienia Polski; dlatego taki chociażby Plan Marshalla nie uwzględniał Ziem Odzyskanych jako należących do naszego państwa, nie przewidywał też powstania w Polsce nowoczesnego przemysłu (toteż BARDZO DOBRZE, że został odrzucony przez Mikołajczyka i Stalina). Ziemie owe miały wrócić do Niemiec po ich zjednoczeniu. Przeciwne temu rozwiązaniu były władze radzieckie, które zdecydowały, wespół oczywiście z powojennymi polskimi, że Ziemie Odzyskane/Zachodnie i Północnej staną się pełnoprawną częścią naszego terytorium; na straży ich przynależności do Polski stała Armia Radziecka (pilnująca też polskich polityków, vide ruszenie tychże wojsk na Warszawę w roku 1956 i groźba interwencji radzieckiej w 1981 r., której zapobiegł gen. Wojciech Jaruzelski).

Jak łatwo się domyślić, powojennym władzom Polski (w latach 1944-52 Rzeczypospolitej Polskiej, w latach 1952-89 Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej) nie uśmiechała się perspektywa zwracania zachodniemu sąsiadowi blisko połowy terytorium, i to tej dobrze rozwiniętej gospodarczo (Związek Radziecki oczywiście nie oddałby nam Kresów), toteż podejmowały liczne wysiłki dyplomatyczne, by oba ówczesne państwa niemieckie uznały granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej. Z NRD sprawę udało się załatwić w 1950 r., zawierając traktat zgorzelecki.

Gorzej było z RFN, która długo stawała okoniem. Tamtejsze stronnictwa polityczne twierdziły, że niemieckie straty terytorialne na rzecz Polski po II wojnie światowej były „nazbyt krzywdzące”, dlatego nie chciały uznać naszej zachodniej granicy. Problemem był też narastający niemiecki rewizjonizm. Osiągnięcie porozumienia w tej sprawie za jeden z celów swojej polityki obrał Władysław Gomułka (krótko po wojnie minister Ziem Odzyskanych), I Sekretarz Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w latach 1956-70.

Wysiłki polskich dyplomatów zostały nagrodzone w właśnie w grudniu 197o roku podczas wizyty kanclerza Brandta w Warszawie. Była to druga, po symbolicznym geście przeprosin za hitlerowskie zbrodnie, ważna kwestia, jaką wówczas załatwiono. I dziś mamy tego pięćdziesiątą rocznicę.

Jasnym jednak było, iż Niemcy prędzej czy później się zjednoczą. Dlatego również w latach 70. i 80. polscy dyplomaci zabiegali, by politycy z obu państw niemieckich nie kwestionowali naszej zachodniej granicy. A w roku 1990, kiedy rozpoczął się proces zjednoczeniowy, premier Tadeusz Mazowiecki wymógł i na NRD, i na RFN potwierdzenie traktatów granicznych z Polską. Co było jednym z największych osiągnięciem pierwszego postsolidarnościowego szefa rządu.

Pamiętajmy jednak, że gdyby nie Władysław Gomułka i Willy Brandt, dzieje nasze i naszych zachodnich sąsiadów mogłyby się bardzo różnie potoczyć...

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor