Zamknięty szpital

Zapewne pamiętacie, że jeszcze niedawno zamykano oddziały szpitalne bądź nawet całe szpitale. Bo zadłużone, bo nie ma lekarzy (kolejne rządy, swoją drogą, nic nie zrobiły, żeby poprawić stan zatrudnienia personelu medycznego: lekarzy, pielęgniarek, ratowników, itd.), bo niepotrzebne. Ten ostatni „argument” słyszałem ponad dziesięć lat temu z ust Krzysztofa Szczerskiego, który twierdził, że w Polsce jest zbyt dużo szpitali, wybudowanych w okresie PRL-u po to, by było gdzie leczyć ludzi w czasie wojny; ergo, w okresie pokoju są one zbędne i tylko obciążają budżet.
No i wkroczyła do (k)raju nad Wisłą pandemia koronawirusa. Nie tak zaraźliwa jak odra, która przed tysiącami lat niemal oczyściła z ludzi dzisiejszą Eurazję, a zawleczona do Ameryki przez już na nią uodpornionych Europejczyków, masakrowała Indian i Eskimosów. I nie tak śmiertelna jak gorączka krwotoczna, wywoływana przez wirus ebola. Niemniej jednak, budząca – rozbuchaną przez media – panikę i polityczny chaos, z którego korzysta już to Kaczyński, już to Orban, już to Trump, już to Macron… Nie o politykach jednak chcę dzisiaj pisać.
Otóż, kiedy tylko zaczęto nagłaśniać, że w Polsce jest coraz więcej ludzi zainfekowanych koronawirusem (który, co wydaje mi się prawdopodobne, pojawił się u nas jeszcze pewnie w styczniu lub lutym, skala zakażenia jest o wiele większa, niż wskazuje na to liczba osób przebadanych, natomiast wielu z nas pewnie już go przechorowało, biorąc za przeziębienie bądź grypę), okazało się, że – tych rzekomo zbyt licznych i niepotrzebnych – szpitali jest za mało. Niektóre przekształcono w zakaźne, wywalając z nich pacjentów chorych na co innego niż COVID-19 (coś mi się wydaje, że zabiło to więcej osób niż sam koronawirus), inne zostały sparaliżowane, podobnie jak przychodnie.
Jeszcze przed epidemią wiadomo było, iż w (k)raju nad Wisłą zbyt mało jest lekarzy, pielęgniarek i przedstawicieli innych zawodów medycznych (o tym, że ich praca jest nieadekwatnie nisko opłacana, nawet nie wspominam). Koronawirus wyeksponował te niedostatki tak, że bardziej się nie da. Co ciekawe, i tym bardziej tragiczne, jest to epidemia, którą łatwo byłoby zastopować, dystrybuując ludziom maseczki i jednorazowe rękawiczki, i nakazując wychodzić w nich z domu. No, ale Kaczyński z Morawieckim myślą już to o wyborach korespondencyjnych, już to o zaostrzeniu prawa antyaborcyjnego, a nie o walce z zarazą.
Kończąc wszelako dygresję, nie dość, że za mało jest lekarzy (o reszcie personelu medycznego nie wspominając), by skutecznie pomagać rosnącej liczbie zarażonych, to jeszcze oni sami są ogromnie narażeni na infekcję. Oto bowiem dramatycznie brakuje środków ochrony osobistej, nie tylko specjalistycznych kombinezonów, ale nawet przyłbic (bardzo skutecznie chronią przed zarażeniem), rękawiczek, maseczek… Rząd nie radzi sobie z ich dostarczaniem, za to grozi sankcjami lekarzom i pielęgniarkom, którzy i które o ciężkiej sytuacji informują. Z pomocą ruszyły firmy i osoby prywatne, ale i tak do pełnego zapewnienia służbie zdrowia odpowiedniego wyposażenia bardzo jeszcze daleko. Nie ma się więc co dziwić, że około 17 proc. wszystkich zakażonych koronawirusem w Polsce (najwięcej w Europie!) to właśnie pracownicy służby zdrowia.
Zbyt mało szpitali, zbyt mało zbyt słabo wyposażonych lekarzy, zbyt mało leków oraz respiratorów (problem wielu innych państw, w tym znacznie niż Polska bogatszych)… wszystko to rodzi gigantyczne zagrożenia. Nie tylko spowoduje, że epidemia potrwa dłużej (coś mi się zresztą wydaje, że przyjdzie nam do koronawirusa przywyknąć, tak jak przywykliśmy do grypy chociażby), ale też dosłownie zabije wiele osób, które na COVID-19 bynajmniej nie chorują.
Pisałem wyżej o pacjentach usuniętych ze szpitali, co dla niejednego spośród nich skończyło się – lub wkrótce skończy – tragicznie. Podobnie rzecz ma się z chorymi, którym przesunięto zabiegi, w tym te ratujące życie. Wielu innym pacjentom nie da się udzielić pomocy w nagłych przypadkach z powodu przeciążenia służby zdrowia.
Innymi słowy, ludzie będą (są?) zabijani nie przez koronawirusa, lecz przez niewydolność systemową. Bo po 1989 roku decydenci stwierdzili, iż szpitali jest „za dużo”, lekarzom i pielęgniarkom nie trzeba godnie płacić za pracę („Niech pracują dla idei”), robienie strategicznych zapasów leków, sprzętu i innych utensyliów to „zbędny wydatek”… Toteż teraz, kiedy przyszedł kryzys związany z pandemią, ludzie po prostu nie otrzymają pomocy i umrą. Zwłaszcza, że na skutek postępującej pauperyzacji i potęgowanej spekulacjami inflacji, zwykły syrop na kaszel będzie zbyt drogi dla sporego odsetka obywateli, zatem nie koronawirus ich uśmierci, lecz najzwyklejsze w świecie przeziębienie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor