Sezon zgonów
Obawiam
się (i nie jest to żadne szyderstwo, bo nie ma z czego szydzić),
że już wkrótce, jesienią i zimą, dojdzie w Polsce (oraz wielu
innych państwach kapitalistycznych) do masowych zgonów. Ale nie z
powodu koronawirusa.
Ludzie
będą umierali od zwykłego przeziębienia oraz
innych dobrze nam znanych chorób, z którymi jak dotychczas
radziliśmy sobie bezproblemowo.
One
właśnie już niedługo staną się dosłownie śmiertlne.
Taki wniosek wysnułem po wizycie w
aptece kilka miesięcy temu, jeszcze przed ogłoszeniem w (k)raju nad
Wisłą epidemii COVID-19, obecna zaś sytuacja sprawia, iż wydaje
mi się on tym bardziej prawdopodobny.
Otóż,
wiemy dobrze, że gospodarka zaczyna się walić. Przymusowe (mniej
lub bardziej uzasadnione pod względem walki z epidemią; na ile, o
tym się nie wypowiadam, nie jestem lekarzem ani epidemiologiem)
zamykanie licznych przedsiębiorstw, co gorsza przedłużane, JUŻ
doprowadziło do bankructwa wielu spośród nich, a następne czekają
w kolejce. Przybywa zakładów zwalniających pracowników, a
pozostałym obcinających pensje.
Według
danych przedstawionych przez posłów Lewicy, tylko w marcu z tego
powodu pracę w Polsce straciło pół milina osób; ile od tamtej
pory – milion, dwa miliony? Są szacunki, że w tym roku bezrobocie
w (k)raju
nad Wisłą osiągnąć może poziom 30 proc. (sic!), co wcale nie
wydaje się przesadną groźbą. Wiele branż tak czy owak padnie,
nawet, jeśli rząd poluzuje ograniczenia dla gospodarki.
Nastąpi
zatem ogromna pauperyzacja społeczeństwa – wydaje się to w
zasadzie przesądzone. Miliony ludzi stracą zatrudnienie, pozostali
zarabiali będą mniej, a rządowa „tarcza antykryzysowa” posłuży
li tylko dopompowaniu pieniędzy bankom.
Ale
to nie wszystko. Od wielu miesięcy szaleje w Polsce inflacja, która
gwałtownie przyspieszyła, jak to zwykle bywa, w czasie epidemii.
Rozszaleli się spekulanci, ceny są sztucznie zawyżane, co dotyczy
(i to jest przerażające), również leków; tu swoje robi też
to, że wiele spośród nich wytwarzanych jest w Chinach, a tam
produkcja jeszcze się nie rozkręciła po epidemii. Wkrótce wzrosty
cen podstawowych artykułów żywnościowych znowu pójdą w górę,
idzie bowiem – a wręcz JUŻ się zaczęła – susza. Doprowadzi
ona do spadku produkcji rolnej, a ten, wraz z koniecznością importu
żywności, do tego, że będzie drożyzna większa niż do tej pory.
Nie
dość więc, że ludzie – szczególnie, jak to w kapitalizmie, ci,
co i wprzódy nie zaliczali się do szczególnie zamożnych –
zbiednieją z powodu załamania gospodarczego, to jeszcze dobije ich
szalejąca inflacja.
Polakom
braknie, a wielu już brakuje, pieniędzy na zapłacenie rachunków,
na zakup najpotrzebniejszych dóbr z żywnością i napojami na
czele. A takie artykuły jak syrop na kaszel czy tabletki na gardło
mogą się wkrótce znaleźć cenowo poza zasięgiem wielu z nas –
nie żartuję!
W
takiej sytuacji nie koronawirus będzie nas zabijał, że zwyczajne
przeziębienie. Nie dość bowiem, że nie będziemy mogli kupić
leków na nie, to jeszcze nie damy rady go wykurować,
skoro przebywali będziemy w nieogrzanym
mieszkaniu, ponieważ nie będziemy mieli za co opłacić rachunku za
ciepło.
Koszmarna
wizja? Ano, koszmarna, jeszcze jak koszmarna! Lecz wcale nie wydaje
mi się nieprawdopodobna. Nie dziwię się bowiem, iż coraz więcej
ludzi jak świat długi i szeroki mówi o groźbie głodu. Ona
faktycznie nam nami wisi, załamanie gospodarki pozbawi wszak nas
środków do życia. I nie będzie to stan przejściowy, trwający
miesiąc czy dwa; kryzys ciągnąć się może latami, zwłaszcza,
jeśli politycy nie wymyślą remedium na niego; czego się zresztą
nie spodziewam po prawicy niepotrafiącej wyjść poza czysto
kapitalistyczne schematy myślowe.
Liczni
analitycy wypowiadają się, iż to jeszcze nie czas na
odblokowywanie gospodarki. Tylko, że jeśli nie odblokujemy jej
TERAZ (oczywiście przy zaostrzonym rygorze sanitarnym), i
nie rozpoczniemy zinstytucjonalizowanej walki ze spekulacjami
cenowymi,
to za miesiąc czy dwa nie będzie czego odblokowywać. Dotyczy to
nie tylko Polski, ale też w zasadzie wszystkich państw
kapitalistycznych, w których zaczęły występować zarysowane
powyżej procesy.
Dlatego
właśnie te wszystkie rządowe restrykcje i zakazy zaprocentują
nędzą, która zabije o wiele więcej ludzi niż koronawirus.
Sytuacja
jest ogromnie poważna, i pora, by zrozumieli to zarówno politycy,
jak i społeczeństwo.
Komentarze
Prześlij komentarz