Kartki w Stanach

Obecna kapitalistyczna propaganda usilnie wmawia, zwłaszcza młodym pokoleniom Polaków, że PRL (inna bajka, że ówczesnego systemu gospodarczego nie da się określić jako socjalizm sensu stricto; była to technokracja biurokratyczna, która wszelako ze społecznego punktu widzenia miała sporo zalet, jak choćby szyba odbudowa kraju z powojennych ruin, powszechne zatrudnienie i śladowa bezdomność, uprzemysłowienie, rozwój rolnictwa, gigantyczny awans społeczny milionów ludzi, powszechna służba zdrowia, likwidacja analfabetyzmu, poprawa jakości spożywanych posiłków – zwłaszcza zwiększenie udziału mięsa w diecie, itd.) była tak strasznym okresem, gdyż „wszystko było na kartki”. Jest to oczywista bzdura, bo nie wszystko, lecz żywność, i to dopiero w latach 80. ubiegłego stulecia, kiedy NA ŻĄDANIE NSZZ „Solidarność” władze wprowadziły kartki żywnościowe, które miały za zadanie ułatwić obywatelom nabycie deficytowych wówczas towarów, np. mięsa.
W Polsce mało się jednak mówi, iż tego typu rozwiązanie – czyli kartki/bony żywnościowe – występują również w państwie tak bardzo kapitalistycznym, że bardziej chyba się nie da. Czyli w Stanach Zjednoczonych Ameryki. Gdzie ratują przed głodem 46,5 mln osób.
Program ów, Great Society, przed prawie 55 laty wprowadził prezydent Lyndon B. Johnson. Celem było podniesienie poziomu życia Amerykanów, zwłaszcza oczywiście tych, którzy sytuowali się poniżej granicy ubóstwa, poprzez dystrybuowanie do najbardziej potrzebujących obywateli finansowanych przez rząd bonów – czyli właśnie kartek! – umożliwiających zakup podstawowych produktów żywnościowych, skorzystanie z podstawowych usług opieki zdrowotnej (w USA jest ona płatna!) lub posłanie dziecka do szkoły. W istocie jest to transfer pieniędzy publicznych do sektora prywatnego, a pomoc osobom w trudnej sytuacji bytowej, czy raczej podtrzymywanie ich przy życiu, stanowi efekt uboczny. Nic dziwnego; w kapitalizmie nachapać muszą się przede wszystkim kapitaliści.
Jednakże nawet ów efekt uboczny, dotyczący zwłaszcza dystrybucji kartek żywnościowych, ratuje przed głodem 46,5 mln Amerykanów, w tej liczbie ponad 16 mln dzieci. Czyli 15 proc. tamtejszego społeczeństwa żyjące poniżej granicy ubóstwa. Liczba ta co roku się powiększa, co jest o tyle oczywiste, że dziki kapitalizm oznacza wyzysk (czyli m. in. niskie zarobki, w USA malejące, odkąd załamała się model fordyzmu), bezrobocie, bezdomność... Gdyby nie kartki – z których korzysta coraz więcej osób! – ludziom tym śmierć dosłownie zajrzałby w oczy. No i to, że sektor publiczny finansuje bony na dobra (żywność) i usługi (opieka zdrowotna, edukacja), sprawia, iż w rolnictwie i sektorze usługowym powstają miejsca pracy. Sam mityczny „wolny rynek” by ich nie wykreował.
To były jasne strony amerykańskich kartek, ale są i ciemne. Żaden budżet nie jest z gumy (a Republikanie chcą jeszcze ciąć wydatki na owe bonowe programy), toteż środki, jakie idą na kartki, są w przeliczeniu na obywatela-beneficjenta skromne. Innymi słowy, osoba pobierająca bony żywnościowe może za nie kupić ograniczoną ilość jedzenia i napojów… i to tych tańszych. A to powoduje uzależnienie rosnącej liczy Amerykanów od śmieciowej żywności, szkodzącej zdrowiu.
Dalej, sam fakt, że miliony ludzi ratowane są przed śmiercią głodową, jest oczywiście chwalebny, ale – i tu mamy drugą ciemną stronę owego prostego amerykańskiego „socjalu” – kartki same w sobie nie pomogą ludziom tym wydobyć się z nędzy. Tu potrzebne są znacznie bardziej rozbudowane działania z zakresu polityki społecznej, zwłaszcza regulacja rynku pracy, czyli dążenie do możliwie pełnego, stabilnego oraz płatnego na tyle dobrze, by pracownicy mogli utrzymać siebie i rodziny, zatrudnienia. A zatem bez walki z bezrobociem oraz wyzyskiem skutecznego przeciwdziałania biedzie nie będzie, ani w USA, ani nigdzie indziej. W kapitalizmie owa walka, na dłuższą metę efektywna, jest niemożliwa; to jednak temat na inne rozważania.
Widzimy zatem, że system kartkowy jak najlepiej ma się w kapitalistycznym supermocarstwie, którym są Stany Zjednoczone. Inaczej jednak niż w ostatniej dekadzie PRL-u, kiedy i gdzie kartki miały na celu „wyrównanie” dostępu obywateli do podstawowych dóbr i usprawnienie ich dystrybucji, te amerykańskie stanowią swoisty plaster, którym władza próbuje zatamować krew sikającą z rozwalonej przez patologie nieludzkiego systemu ekonomicznego tętnicy. Ratują one wielu Amerykanów przed śmiercią głodową, ale na dłuższą metę nie powodują zmniejszenia skali nędzy (czyli całkowitego zatamowania krwotoku); przeciwnie, z roku na rok się ona powiększa, zwłaszcza odkąd za Reagana wdrożono neoliberalne rozwiązania gospodarcze.
Przy okazji te jankeskie kartki – będące wszak programem rządowym, finansowanym przez państwo – obalają mit, jakoby to „wolny rynek” posiadał możliwość samoregulacji i zapobieganiu biedzie. Gdyby bowiem nie państwowa ingerencja w rynek dóbr i usług (bony taką ingerencję, jakkolwiek nader szczątkową, stanowią), ludzie marliby z głodu, i to w najpotężniejszym, najbogatszym państwie świata.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor