Strefa płatnego parkowania

W Katowicach zwiększono, terytorialnie oczywiście, strefę płatnego parkowania. No cóż, bywa. Podniesiono też opłaty. To źle, niemniej trudno nie zauważyć, iż wszystko drożeje. Nie da się tego pochwalić, niemniej tak wyglądają fakty. Zmianie uległ również system nakładania kar.

Otóż, po strefie jeździ auto ze skanerem i skanuje tablice rejestracyjne zaparkowanych pojazdów. Przejazd powtarza co kilka minut; jeśli przy danym aucie wyświetli się, że nie zapłacono za miejsce parkingowe, kara zostanie nałożona automatycznie. Nie będzie wszelako bloczka z informacją o ponurym owym fakcie, umieszczonego za wycieraczką. Kierowca, aby się dowiedzieć, czy będzie mu trzeba zabulić, musi wejść na specjalną stronę i odszukać numer swojego samochodu w rejestrze.

No dobra, sama idea stref płatnego parkowania w dużych miastach nie budzi we mnie większych wątpliwości, pod warunkiem wszakże, że ceny są rozsądne, a wprowadzanie tego rozwiązania idzie w parze z poprawą funkcjonowania komunikacji publicznej. Kary finansowe za nieuiszczenie opłaty to oczywiście rzecz najzupełniej normalna i słuszna. Automatyzm ich nakładania budzi już nieco większe wątpliwości, powiedzmy jednak, że sposób, w jaki rzecz całą rozwiązano w Katowicach, ujdzie… może.

Niemniej, osoba ukarana – niezależnie od tego, za jakie przewinienie, i jaki był rodzaj sankcji negatywnej – powinna o tym zostać należycie poinformowana. Przykładowo, kwitek z mandatem może przyjść pocztą do domu (tak, jak to się dzieje w przypadku fotoradarów), a wraz z nim – wyjaśnienie na piśmie, za co karę nałożono. Zmuszanie osób obywatelskich, by SAME SPRAWDZAŁY, czy przypadkiem nie nałożono na nie grzywny, to głupota i rozwiązanie, moim zdaniem, niezbyt praworządne.

Ktoś, kto Katowice odwiedza rzadko lub wręcz sporadycznie (należę do takich ludzi), może nie orientować się, gdzie strefa płatnego parkowania się zaczyna, a gdzie kończy; z oznaczeniami bywa różnie. Stanie na kilkanaście minut na jakimś parkingu, nie zapłaci i dostanie mandat. Dotychczas wszystko jest okej. Nie musi jednak wiedzieć, że o karze dowiadywać się powinien z takiej czy innej strony; większości ludzi coś takiego do głowy nie przyjdzie, bo to przecież absurd godny filmów Barei. O nałożeniu grzywny dowie się, kiedy do domu zaczną przychodzić różne nieprzyjemne pisma, bądź przy próbie zakupu czegoś na raty, gdy kasjer w sklepie uprzejmie poinformuje o wpisaniu klienta na listę dłużników.

Kto wydumał podobny idiotyzm, nie wiem, acz przypuszczam, że chodziło o robotę, dobrze płatną oczywiście, dla „swoich” informatyków, którzy rzeczoną stronę będą obsługiwali. Tak jak z Misiem z Misia – nikt nie wie, po co on jest, a przecież po to, aby odpowiedni ludzie zbili na nim kokosy.

Problem polega na tym, że w ślad Katowic pójść mogą inne polskie duże miasta, że o średnich czy nawet małych nie wspomnę – a przecież strefy płatnego parkowania zjawiskiem są powszechnym. Albo, jeszcze gorzej, GDDKiA, zarządzająca między innymi fotoradarami. Wówczas, minąwszy stojące przy trasie tego typu urządzenie, trzeba by logować się na stronę i sprawdzać, czy przypadkiem nie wyłapało przekroczenia prędkości; mogło to zrobić nawet, gdy jechaliśmy prawidłowo, ponieważ błędne pomiary zdarzają się, niestety. Chore, prawda?

Takie rozwiązania w państwach, które aspirują do miana praworządnych, nie powinny występować.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor