Sezon zabójczych reklam

Tyle się dzieje w polityce, że trzeba się od niej na chwilę oderwać i zająć innym tematem. Niestety, również niewesołym, a wręcz nader poważnym.
Oto w tym roku Boże Narodzenie zaczęło się jeszcze przed Świętem Niepodległości, 10 listopada. A może nawet wcześniej, ale ja pierwszą bożonarodzeniową reklamę telewizyjną widziałem właśnie dziesiątego. Czyli można już mówić o sezonie reklamowym związanym z tymże chrześcijańskim, aczkolwiek zaczerpniętym z mitraizmu świętem. Na razie jeszcze nawiązujących do niego reklam nie ma za wiele, ale już wkrótce, ilekroć włączymy telewizję albo wejdziemy do internetu, zasypani zostaniemy choinkami, śnieżkami, karpiami, prezentami i wszystkim tym, co marketing kojarzy z Bożym Narodzeniem – a ściślej rzecz ujmując, samym bożonarodzeniowym odpoczynkiem, bo z religijnym wymiarem tychże grudniowych dni owe reklamy zgoła nic wspólnego nie mają. Z kolei stacje radiowe przekaz swój zapełnią (jak łatwo się domyślić) reklamami oraz popkulturowymi imitacjami kolęd i pastorałek.
Wszystko, rzecz jasna, po to, by wytworzyć korzystny klimat dla zakupów.
Reklama, co oczywiste, jest dźwignią handlu, a kalendarzowe okolice Bożego Narodzenia to faktycznie czas wzmożenia częstotliwości dokonywania transakcji handlowych (pytanie, ile w tym tradycji tudzież autentycznej ludzkiej potrzeby, a ile efektu ciężkiej – nie kpię! – pracy marketingowców?). Toteż same w sobie świąteczne, czy raczej pseudo-świąteczne reklamy niczym dziwnym nie są. Problem w tym, iż z roku na rok pojawiają się one coraz wcześniej i są coraz bardziej natarczywe.
Jeszcze kilkanaście lat temu, jeśli tego typu reklamy transmitowano w telewizji czy radio albo zamieszczano w internecie, to te typowo bożonarodzeniowe zaczynały się ukazywać tak na przełomie listopada i grudnia (na pewno nie w pierwszej połowie pierwszego z tych miesięcy), a ponadto początkowa ich fala zawierała w większości popkulturowy wizerunek świętego Mikołaja, były to zatem bardziej reklamy mikołajkowe, związane z 6 grudnia, czyli tradycyjnym dniem dawania prezentów. W każdym razie, Boże Narodzenie w reklamach pojawiało się na tyle wcześnie, by zaprezentować ludziom świąteczne oferty handlowe i zachęcić ich do wzmożenia zakupów (czyli nabijania kabzy kapitalistom), ale na tyle późno, aby nie rozmyć zanadto bożonarodzeniowego klimatu… i narobić jak najmniej poważnych szkód. Niestety, dzisiejszy kapitalizm i ściśle z nim powiązana żądza zysku (na której system ów przecież bazuje) znalazł się w takiej fazie degeneracji, że już przez większość listopada zasypują nas bożonarodzeniowe reklamy.
A te mogą być naprawdę szkodliwe, zwłaszcza w nadmiarze. Czytałem kiedyś, iż bardzo źle oddziałują one na osoby cierpiące na depresję, których z wielu przyczyn w dzisiejszych czasach przybywa (i wielu z nich nawet nie wie, że choruje). Reklamy te bowiem ukazują nie tylko choinki, bombki, śnieg czy pierwszą gwiazdkę, ale też sztucznie uśmiechniętych, epatujących sztuczną radością ludzi, przeważnie młodych. I właśnie widok tychże sztucznie rozradowanych aktorów, od którego, co istotne, praktycznie nie da się oderwać, bo reklamy owe w różnych formach są dosłownie wszędzie, może drastycznie pogorszyć stan osoby z depresją. Paradoksalnie, reklamowa radość nie leczy tej choroby, lecz jeszcze ją pogłębia. Stąd tyle samobójstw w okresie bożonarodzeniowym, bo depresja jak najbardziej może prowadzić do targnięcia się na własne życie.
Toteż świąteczne reklamy są, a raczej bywają dosłownie zabójcze.
Jasne, trudno winić producentów dóbr i usług, że chcą je sprzedać; po to wszak prowadzą działalność gospodarczą. Trudno też winić producentów reklam, że reklamy – na zlecenie producentów dóbr i usług – produkują; jest to wszak ich fach. Problemem jest tu sam nadmiar reklam, to, że zaczynają być transmitowane i zamieszczane w mediach papierowych oraz elektronicznych już na początku listopada i trwają aż do pierwszego tygodnia stycznia, i to, że jest ich tak dużo, iż widnieją dosłownie wszędzie: w telewizji, internecie, prasie, na wszechobecnych bannerach… Właśnie ten nadmiar i owa natarczywość wydają się szkodliwe dla chorych na depresję. A że schorzenie owo jest pandemią obecnych czasów, może warto by było, żeby i kapitaliści, i reklamodawcy wrzucili na luz.
Ludzie i tak będą robili zakupy na święta, i tak skorzystają z (większością lipnych) promocji, i tak napchają portfele producentom dóbr i usług. Można ich do tego zachęcać, ale w grudniu i łagodnie. Bo inaczej tragedii będzie tylko więcej i więcej, z racji pandemii depresji właśnie.
Cóż, w tym roku ofiar może będzie trochę mniej, ponieważ w grudniu do kin wchodzi najnowsza część Star Wars, która również będzie, jak sądzę, mocno reklamowana. A reklamy związane z tą serią filmową nie są aż tak depresyjne jak bożonarodzeniowe.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor