Co z tą niepodległością?
Jakkolwiek
z czysto merytorycznego, historycznego punktu widzenia jest to
średnio uzasadnione, 11 listopada to polskie Święto
Niepodległości, kiedy to czcimy rocznicę odrodzenia państwa
polskiego po stu dwudziestu trzech latach zaborów (polityczną
suwerenność straciła I Rzeczpospolita jeszcze w czasach saskich, a
likwidacja państwa przez mocarstwa ościenne było li tylko
potwierdzeniem stanu faktycznego). Jest to średnio uzasadnione
dlatego, że samo odbudowywanie państwowości było procesem
trwającym przez dłuższy czas (granice II RP kształtowały się
przez kilka lat, i bynajmniej nie pokojowo), a pierwszy niezależny
od zaborców polski rząd powstał w dniu 7 listopada 1918 roku;
niestety, cztery dni później obalony został przez Piłsudskiego.
Pomijając
jednak te historyczne zawiłości, skupmy się na samym słowie
„niepodległość”. W języku polskim ma ono kilka znaczeń,
wszystkie korelujące z wolnością i niezależnością. Najczęściej
używamy jednego z nich, czyli niepodległości jako suwerenności
politycznej, a zatem posiadania własnego państwa, z rządem
niezależnym (pomijając np. stosowanie się do norm prawa
międzynarodowego czy przestrzegania umów międzypaństwowych albo
obowiązków wynikających z członkostwa w organizacjach takich jak
Unia Europejska) od innych rządów. Ale niepodległość może też
mieć wymiar osobisty, jednostkowy, czyli odnosić się do wolności
poszczególnych ludzi.
Dziś
skupimy się na niepodległości w najczęściej używanym znaczeniu,
czyli państwowej. Sto pierwszą rocznicę odzyskania której dziś
świętujemy. I zadamy kilka pytań, jak z tą niepodległością
jest obecnie.
Mianowicie,
co to za niepodległość, kiedy premier polskiego rządu (pominę
już litościwie fakt, że ów premier jest li tylko wykonawcą
poleceń szeregowego posła w postaci niejakiego Kaczyńskiego
Jarosława) na pstryknięcie władz USA zwalnia z podatków wielkie
amerykańskie koncerny, działające na polskim rynku. Czym uderza w
firmy rodzime, utrudniając im konkurowanie z zaoceanicznymi
molochami, i czym pozwala na, ni mniej, ni więcej, okradanie
własnego państwa przez amerykańskich kapitalistów. Owo
zwolnienie, przypominam, NIE WYNIKA z żadnych umów zawartych z USA,
lecz jest po prostu efektem woli polityków z Waszyngtonu, do której
politycy z Warszawy pokornie się dostosowali. Pomimo, wypada
zauważyć, sprzeciwów społecznych, np. protestów taksówkarzy
przeciw nieuczciwej konkurencji ze strony pewnej amerykańskiej
firmy, którą to nieuczciwość gwarantuje wasalizm polskich
rządzących wobec Stanów Zjednoczonych.
Co
to za niepodległość, kiedy polski rząd radośnie sprowadza na
polską ziemię amerykańskich żołnierzy, którzy w razie wojny nie
będą w stanie (ze względu na liczebność chociażby), ani pewnie
nie zechcą, udzielić Polsce jakiejkolwiek sensownej pomocy, i
jeszcze płaci im ciężkie pieniądze z naszych podatków?
Co
to za niepodległość, kiedy znaczna część (spotkałem się z
szacunkami – nie wiem, na ile prawdziwymi – że PONAD POŁOWA)
polskiego terytorium należy do związku wyznaniowego,
funkcjonariusze którego są zarazem funkcjonariuszami Watykanu, a
zatem innego państwa? A inna część, też niemała, należy do
międzynarodowych koncernów, które robią sobie z pracownikami i
płaceniem podatków, co im się żywnie podoba. A wszystko przez
masową, rabunkową wyprzedaż, prowadzoną przez rządy
postsolidarnościowe po 1989 roku.
Ano
właśnie. Niepodległość/suwerenność polityczna jest ściśle
powiązana z niepodległością/suwerennością gospodarczą,
ekonomiczną. A z tą sprawa wygląda obecnie marnie.
(K)raj
nad Wisłą, na skutek tzw. transformacji gospodarczej, czyli budowy
nieludzkiego systemu kapitalistycznego i wspomnianej wyżej
rabunkowej wyprzedaży polskich przedsiębiorstw (co wiązało się
często z ich niszczeniem przez wielki zagraniczny kapitał – tzw.
wrogie przejęcia), w strukturze światowego kapitału lokuje się
jako państwo peryferyjne, czyli rezerwuar taniej siły roboczej
pracującej w montowniach i centrach handlowych oraz tanich
podwykonawców. Struktura gospodarcza współczesnej Polski jest
typowa dla państwa neokolonialnego, czyli mamy do czynienia z
dominacją obcego kapitału, wobec którego rodzime przedsiębiorstwa
pełnią najczęściej rolę podwykonawców. Owe zagraniczne
„inwestycje” lokowane są w (k)raju nad Wisłą albo celem
pozyskania taniej i łatwej do wyeksploatowania (ze względu na
faktyczną likwidację większości praw pracowniczych po 1989 roku i
słabą pozycję związków zawodowych) siły roboczej, albo celem
nieskrępowanego wyprowadzania ciężkich pieniędzy do rajów
podatkowych. Owszem, są polskie firmy zdolne do ekspansji na rynkach
zagranicznych, ale jest ich stosunkowo niewiele.
Państwo
peryferyjne NIGDY nie będzie w pełni niepodległe, przynajmniej do
chwili wyzwolenia się z peryferyjności.
Ot,
taka – przyznaję, niewesoła – refleksja na Święto
Niepodległości.
PS.
Jutro notki może nie być, ze względu na ważny wyjazd. Za co w
razie czego serdecznie z góry przepraszam.
Komentarze
Prześlij komentarz