Obrazek z II RP

Wielkimi krokami zbliża się 11 listopada, w Polsce obchodzony jako Święto Niepodległości. Częściowo słusznie, ponieważ 11 listopada 1918 roku zakończyła się formalnie I wojna światowa, w wyniku której Polska mogła odrodzić się po ponad stu dwudziestu latach niebytu państwowego (choć gdyby nie Rewolucja Październikowa i anulowanie przez bolszewików traktatu rozbiorowego, droga do powstania suwerennego państwa polskiego najprawdopodobniej zostałaby zamknięta, a nawet jeśli nie, to byłaby o wiele bardziej wyboista), no i tego dnia władzę przejął Józef Piłsudski… niestety, obalając powstały 7 listopada Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej pod przewodnictwem Ignacego Daszyńskiego, czyli pierwszy niezależny od zaborców organ władzy wykonawczej. Świętowali zatem będziemy nie tyle odzyskanie niepodległości, lecz sto pierwszą rocznicę zamachu stanu przeprowadzonego przez Piłsudskiego…
Poza tym, mowa tu o powstaniu II Rzeczypospolitej Polskiej, która przetrwała niecałe dwadzieścia jeden lat i upadła w wyniku II wojny światowej; po jej zakończeniu Polska znów się odrodziła, ale w zupełnie innych (lepszych!) granicach, z zupełnie innym ustrojem oraz w zupełnie innych warunkach geopolitycznych.
Ale wracając do II RP, świętując rocznicę jej powstania, pamiętać należy, iż samo odzyskanie niepodległości było oczywiście gigantycznym sukcesem Polaków (którego by nie było, gdyby nie I wojna światowa i Rewolucja Październikowa, a wcześniej, jeszcze pod zaborami – ogromny wysiłek politycznych środowisk niepodległościowych, z Polską Partią Socjalistyczną na czele), niemniej nowo powstałe państwo dla wielu jego obywateli stanowiło zawód.
Nie będę rozpisywał się tutaj o tym, że skłócone i zachowawcze (poza socjalistami i komunistami) partie polityczne nie chciały ani nie potrafiły przeprowadzić koniecznych reform społecznych, z Reformą Rolną na czele, skutkiem czego w Polsce panowała ogromna bieda, niesamowity wyzysk i upodlenie milionów ludzi. Nie będę pisał o praktycznie nieustannym kryzysie gospodarczym i gigantycznym bezrobociu. Nie poruszę tematu krwawego tłumienia strajków oraz powstania chłopskiego (tak, było takie w II RP). Nie będę analizował postfeudalnego systemu społeczno-ekonomicznego, zmieszanego z dzikim kapitalizmem. Ani słabej edukacji i gigantycznej skali analfabetyzmu. Ani getta ławkowego tudzież konfliktów na tle narodowościowym i religijnym. Ani innych patologii tamtego okresu. O tym wszystkim sobie poczytacie, bo tekstów na te tematy jest cała masa.
Napiszę za to o tym, co opowiadali mi (nieżyjący już) dziadkowie, pamiętający II RP, na którą przypadało ich dzieciństwo i młodość; ot, taki obrazek z tamtego okresu, ukazujący, jak wyglądało wówczas życie poszczególnych warstw i klas społecznych.
Podkarpacka wieś, lata dwudzieste bądź trzydzieste (bez różnicy, bo w obu dekadach wyglądało to tak samo), niedziela. Błotnistą, w nader marnym stanie drogą idzie staruszka. Ledwo trzyma się na zmęczonych ciężką codzienną pracą, obolałych nogach, ale póki w ogóle może chodzić, udaje się do kościoła na mszę, bo nie wyobraża sobie, że mogłaby nie pójść. Ma do przejścia ładnych kilka kilometrów, a kiedy już do kościoła dotrze, całą mszę będzie stała. A potem znów na piechotę wróci do domu w postaci rozlatującej się, krytej strzechą pół-lepianki.
Za to z pałacu, odległego od kościoła o kilkaset metrów, karocą przywożona jest hrabina. Która na mszy siedzi w pierwszym rzędzie, wraz z innymi przedstawicielkami i przedstawicielami swojej klasy, lokalnymi bogaczami oraz „dewotkami proboszcza”, czyli kobietami zasłużonymi dla tegoż, choć co to za zasługa, wolę się nawet nie domyślać. Oczywiście, ławki ulokowane są jak najdalej od miejsca, gdzie na stojąco tłoczy się lud „prosty”, w tym nasza staruszka, by hrabiostwo i burżuje nie czuli „chłopskiego smrodu”. Po mszy jaśnie pani karocą wraca do pałacu, gdzie zaprasza proboszcza plus resztę osób z ławek na wystawny obiad.
A potem nastąpiła II wojna światowa, po niej zaś nadeszła Polska Ludowa. I hrabina, i staruszka wojnę przeżyły. Nowe władzę wysiedliły jaśnie panią z pałacu i przyznały jej mieszkanie w pobliskim mieście. Pole należące do babuleńki i jej rodziny powiększyło się dzięki Reformie Rolnej, a sama staruszka, jakkolwiek nadal do kościoła chodziła na piechotę (na komunikację publiczną będzie jeszcze musiała zaczekać), mogła przesiedzieć mszę w ławce. Gdzie usiadła na prośbę kościelnego.
Gwoli epilogu – po jakimś czasie, kiedy minął stalinizm i ustrój znacząco się zliberalizował, okoliczni mieszkańcy zaczęli zbierać podpisy z petycją do władz, by hrabina mogła wrócić do pałacu (cóż, postfeudalne myślenie jest w Polsce żywe do dziś). Poszli między innymi do woźnicy, który woził jaśnie panią karocą. Ten jednak podpisu pod petycją nie złożył, argumentując: „Dość jej się ZA DARMO d… wywoziłem!”.
I tak właśnie wyglądało społeczeństwo II RP. Jaśnie państwo tonęło w luksusach, a lud musiał się męczyć nawet w niedzielę i żyć w nędzy.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor