Mądrość robotnika
Warto
jest słuchać ludzi pracy, zawodowo zajmujących się konkretną
dziedziną. Z ich formalnym wykształceniem bywa różnie –
niektórzy mają zawodowe, inni średnie, a i osób z wyższym nie
brakuje – niemniej jednak wiedzę z zakresu swojego fachu naprawdę
mają na poziomie eksperckim. W związku z czym dużo można się od
nich dowiedzieć, i to rzeczy nader praktycznych, ułatwiających
codzienną egzystencję, a czasem nawet pomagających ustrzec się
przed głupimi błędami.
Ot,
choćby przed kilku dniami musiałem skorzystać z usług zakładu
zajmującego się naprawą i wymianą opon samochodowych. Kolejki
akurat nie było, dzięki czemu dało się porozmawiać z
zatrudnionym tam pracownikiem, podczas gdy on wymieniał mi oponę. A
że mówił sporo, chętnie i ciekawie, pozyskałem od niego sporo
interesujących rzeczy na temat ogumienia i felg. Tak się też
składało, iż od pewnego czasu nosiłem się z zamiarem nabycia
zestawu naprawczego. Nasz dzisiejszy bohater, nie pytany o to przeze
mnie, sam z siebie zszedł na ten temat i stwierdził, że w
większości przypadków zestaw taki jest nieprzydatny, zwłaszcza,
jeśli opona ulegnie jakiemuś poważniejszemu uszkodzeniu; lepiej
zatem mieć zwyczajne, tradycyjne koło zapasowe, choćby dojazdowe.
I
tak oto przypadkowo zdobyłem informację, która uchroniła mnie
przed niedużym może, ale zbędnym wydatkiem. Cóż, jeśli kiedyś
będę zmieniał auto (na nowe, bo na używane mi się nie opłaca;
nie wiem, czy znajdę w lepszym stanie technicznym niż wykazuje mój
obecny samochód), najwyżej dopłacę do koła zapasowego. Ale to
kwestia bliżej nieokreślonej przyszłości.
Taka
sytuacja przydarzyła mi się już któryś raz w życiu. Kilka lat
temu szykowałem się do zmiany auta i poważnie rozważałem kupna
samochodu z turbodieslem pod maską. Wybił mi to z głowy znajomy
handlarz autami (dziś już, z tego, co się orientuję,
emerytowany), tłumacząc, że turbodoładowane silniki wysokoprężne,
zwłaszcza niewłaściwie użytkowane (a miałem zamiar kupić auto
używane, czyli bez gwarancji, że poprzedni właściciel
przestrzegał instrukcji obsługi), są bardzo awaryjne, drogie w
eksploatacji, a wiele z nich ma poważne wady konstrukcyjne. Dzięki
tej poradzie nabyłem (żeby nie było – nie u tego handlarza, lecz
w zupełnie innym komisie) samochód z do bólu klasycznym,
wolnossącym silnikiem benzynowym, i bez nijakich problemów jeżdżę
nim do tej pory.
Zanim
kupiłem swojego pierwszego laptopa, zasięgnąłem porady znajomego
informatyka, który wyłuszczył mi, na co zwracać uwagę. Drugiego
nabyłem już bez porad – nowych, bo cały czas bazowałem na tym,
co usłyszałem za pierwszym razem; w obu przypadkach nie żałuję.
Oczywiście
mowa tu o poradach ludzi, którzy zawodowo zajmują się daną
dziedziną: motoryzacją, serwisem, informatyką, itd. Z dużo bowiem
większą rezerwą podchodzić należy do porad sprzedawców, którzy
chcą, abyśmy dany towar nabyli.
Jasne,
nie można z góry zakładać, iż są oni nieuczciwi, czy zamierzają
wtrynić nam jakiś chłam. Nie, to też (w większości przypadków)
normalni ludzie pracy, którzy po prostu realizują swój obowiązek,
toteż ich porad tak całkiem lekceważyć nie należy. Zanim jednak
ich wysłuchamy, lepiej się po prostu skoncentrować na poradzie
niezależnego eksperta, który akurat niczego nam w danym momencie
nie sprzedaje. Czyli robotnika zajmującego się konkretną
dziedziną, bo z jej zakresu ma on sporą wiedzę, o doświadczeniu
nie wspominając.
Komentarze
Prześlij komentarz