Pod maską demokracji
Od
lat politolodzy, politycy, publicyści i różni inni eksperci bądź
ludzie za takowych się uważający, debatują nad kryzysem
demokracji – a konkretnie demokracji liberalnej (nie mylić z
liberalizmem gospodarczym) – jaki przetacza się od USA (Trump!),
poprzez Europę (najpierw były Węgry, potem Polska… no i
poszło!), po Rosję, Turcję i wiele innych państw. Na debatach się
nie kończy, pojawiają się także różnorakie analizy. Jedne
zwracają uwagę na to, że poszczególne społeczeństwa do
demokracji nie dorosły; wiadomo, ciemny lud roszczeniowy jest, tyrać
mu się nie chce, no to głosuje na tych, co śladem Ferdynanda
Kiepskiego obiecują: „Kiełbasę, browary i inne towary ja tobie,
narodzie kochany, dam!”. W innych pada teza, że demokracja jako
system nie wypracowała mechanizmów na dłuższą metę broniących
ją przed siłami antydemokratycznymi (co wiadomo już od czasów
niejakiego Adolfa H.), i teraz się to mści. Inne – te
najmądrzejsze – zwracają uwagę, iż kryzys demokracji jako
ustroju wziął się, upraszczając, z kryzysu gospodarczego, a
konkretnie z tego, że kapitalizm jako system znalazł się w
(kolejnym) dołku i nie spełnia społecznych oczekiwań.
W
Polsce, niestety, mało się mówi o tym, że kryzys demokracji
wynika przede wszystkim z tego, iż gdzieś tak od lat 70. i 80.
ubiegłego wieku w USA i Europie Zachodniej (a także w Japonii,
Korei Południowej, Australii i innych państwach kapitalistycznych),
natomiast w Europie Środkowej i w Rosji od początku lat 90., słowo
„demokracja” było przez prawicowych – jak również wielu
pseudo-lewicowych – ideologów używane w charakterze zasłony dla
praktyk wybitnie antydemokratycznych.
Prawicowa,
neoliberalna propaganda głosi bowiem, że demokracja jest
nierozerwalnie połączona z tzw. „wolnym rynkiem”, którym to
mianem określa po prostu dziki, nieludzki kapitalizm. I jego
naturalne patologie, takie jak: wyzysk, niskie płace, niestabilne
zatrudnienie, likwidację praw pracowniczych (stanowiących wszak
składową praw człowieka, bez przestrzegania których demokracji
NIE MA), współczesne (z reguły nieformalne) niewolnictwo, czyli na
przykład bezpłatne staże… Neoliberalna, kapitalistyczna
propaganda demokrację ogranicza w zasadzie li tylko do regularnie
odbywających się wyborów i kryteriów, które muszą one spełnić.
Odkąd
neoliberalne podejście do ekonomii zatriumfowało w większości
państw demokratycznych oraz tych, co demokrację chciały przyjąć
– wyżej wskazałem, kiedy to nastąpiło – garstka kapitalistów
i burżujów wzbogaciła się w przyspieszonym tempie, jednocześnie
zaś zanikać zaczęła szybko pauperyzująca się warstwa średnia,
zarobki spadały, stabilność zatrudnienia malała, likwidacja –
głównie poprzez prywatyzację i komercjalizację – usług
publicznych ograniczyła znacznej części ludności dostęp do nich,
wzrosła przestępczość… Przykłady podobnych patologii można
mnożyć. I tak, dzisiaj blisko połowy mieszkańców USA nie ma
środków na opłacenie podstawowych wydatków (czynsze, rachunki,
zakup żywności i leków), w państwie tym przybywa również
obszarów, gdzie narastają trudności z dostępem do najbardziej
elementarnych dóbr. A w wielu innych krajach kapitalistycznych jest
jeszcze gorzej. Ludzie po prostu to czują. Przez długie lata
szukają roboty, a kiedy już ją znajdą, nader często okazuje się,
iż muszą harować ponad siły, nie spodziewając się za to żadnych
gratyfikacji, zwłaszcza finansowych. Jednocześnie ceny rosną,
płacić zaś trzeba za wszystko. Do tego, im kto biedniejszy, tym
wyższe, w stosunku do swoich dochodów, płaci podatki…
A
propaganda wmawia, że to wszystko sanowi nieodłączny element
demokracji. Nie ma się więc co dziwić, iż w coraz większej
liczbie społeczeństw narastają tendencje antydemokratyczne, a
poparcie zdobywają politykierzy obiecujący obywatelom łatwe
rozwiązanie, polegające na rządach silnej ręki. Tacy
pseudo-populiści wkładają antyestablishmentowe maski, udają
działaczy prospołecznych… Kiedy jednak dorwą się wreszcie do
władzy, prowadzą politykę skrajnie prokapitalistyczną,
pogarszając jeszcze dolę społeczeństwa (vide „miska ryżu”
Mateusza Morawieckiego). Neoliberalna propaganda wszelako działa
dalej, obywatele zatem wciąż zrzucają winę za spotykające ich
zło nie na kapitalizm, nie na rządzących prawaków, lecz na
demokrację… i dalej popierają siły antydemokratyczne.
Jak
już wielokrotnie pisałem, kapitalizmu z demokracją pogodzić się
nie da. System, który w naturalny sposób sprawia, iż garstka
bogaci się na ciężkiej harówie biedniejących rzesz, którym to
rzeszom stale ogranicza ich prawa, jest z definicji
antydemokratyczny. A kiedy propagandowo łączy się kapitalizm z
demokracją, cenę za to ponosi ta druga.
Już
to kiedyś przechodziliśmy. W pierwszej połowie XX wieku, gdy
rozwijały się różne odmiany faszyzmu, w tym nazizm, pasąc się
na niepełnieniu przez nieludzki system kapitalistycznych społecznych
oczekiwań. Teraz możemy mieć powtórkę z historii.
Jedynym
ratunkiem dla demokracji jest likwidacja kapitalizmu i
przekształcenie go w znacznie sprawiedliwszy system socjalistyczny.
Komentarze
Prześlij komentarz