Dzień miłosnej komercji

Dziś Walentynki, popularnie zwane Świętem Zakochanych. Z tej okazji stacje radiowe emitują (niestety, z reguły płytkie, a czasem nawet idiotyczne) audycje zaręczynowe, poszczególne kanały telewizyjne wypełniają filmy miłosne (najlepszym, moim skromnym zdaniem, jest Kształt wody, w reżyserii Guillermo del Toro), półki natomiast sklepowe uginają się od walentynkowych towarów, okraszonych serduszkami. Tak, kapitalizm wchłonął Walentynki, a kapitaliści pasą się na nich, i na ludzkich uczuciach też. Do tego jeszcze wrócimy…
Ale najpierw przyjrzyjmy się postaci świętego Walentego. Jeśli w ogóle istniał, to był lekarzem, a przy okazji chrześcijańskim biskupem (wówczas, co ciekawe, wierni, czyli członkowie wspólnot kościelnych, bo jednolitego Kościoła nie było, wybierali swoich biskupów demokratycznie) z Rzymu lub Terni (jedno zresztą nie przeczy drugiemu; mógł prowadzić działalność w obu tych miastach), żyjącym w III wieku n. e. Pewnie niczym ciekawym by się nie wyróżnił, ani nie przeszedłby do legendy i ludzkiej pamięci, gdyby nie podpadł cesarzowi Klaudiuszowi II Gockiemu. Monarcha ów wydumał, i trochę racji miał, że najlepszymi legionistami są kawalerowie, niemający rodzin. Toteż zabronił żenienia się mężczyznom mającym rzymskie obywatelstwo, czyli obowiązanym do służby wojskowej, w wieku 18-37 lat. Biskup Walenty zakaz ów radośnie sobie olał, udzielając chrześcijańskiego ślubu zakochanym legionistom. No to trafił do pierdla, czyli do lochu. Tam zakochał się w córce strażnika; nic w tym dziwnego ani złego, celibatu księży ani biskupów w tamtym czasie nie było. Dziewczyna była niewidoma, ale według legendy, dzięki miłości do Walentego odzyskała wzrok. Cud ów miał tak wkurzyć (przerazić?) cesarza Klaudiusza II, że wydał on rozkaz stracenia kościelnego hierarchy. Egzekucję wykonano, jak każe kościelna tradycja, 14 lutego – i stąd data święta. W przeddzień kaźni Walenty miał napisać do ukochanej list, który podpisał: „Od Twojego Walentego”. I dlatego dziś jest uważany za patrona zakochanych, co wszakże jest tradycją anglosaską, wywodzącą się z protestantyzmu, bo w katolicyzmie przez wieki nasz dzisiejszy bohater uważany był za patrona epileptyków i chorych umysłowo.
Jak tam ze świętym Walentym było, tak było, obecnie 14 lutego jest dniem poświęconym zakochanym parom. Co w tym złego? Absolutnie nic, choć kochać należy się przez cały rok, a nie tylko od święta. Które to święto uważam za miłe i przyjemne.
Niestety, żyjemy w kapitalizmie, a naczelnym prawidłem owego systemu jest dążenie do maksymalizacji zysków, które trafić mają do portfeli i na konta prywatnych właścicieli środków produkcji, do portfeli i na konta pracujących przy tejże produkcji robotników – już niekoniecznie. A Walentynki, podobnie jak Boże Narodzenie (a ściślej rzecz ujmując, Wigilia), Wielkanoc (niekoniecznie jednak Wielki Piątek) czy Halloween, to wspaniała okazja dla zwiększenia przychodów. Rośnie wszak popyt na wszelkiego rodzaju towary – od dóbr materialnych po usługi – związane z miłością (niekoniecznie, niestety, traktowaną poważnie), zakochaniem czy flirtem. Ot, na przykład pary dają sobie prezenty albo zaręczają się na łamach mediów (które oczywiście na tym zarabiają). Kapitaliści wychodzą naprzeciw oczekiwań klientów – które sami wcześniej kreują, za pomocą reklam chociażby – rzucając na rynek wspomniane walentynkowe towary lub rozkręcają walentynkowe interesy.
Czy w takim razie ludzkie uczucia stały się środkiem produkcji? Aż tak głęboko sięga kapitalistyczna komercja? Jakoś niezbyt to optymistyczne…
Tak czy owak, wszystkim zakochanym, wszystkim epileptykom i wszystkim chorym umysłowo składam z tej okazji serdeczne życzenia, zwłaszcza powrotu do zdrowia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor