Książka w PRL-u i dziś
Przyszła
mi chęć na odświeżenie sobie klasyki literatury polskiej w
postaci powieści C.K. Dezerterzy, autorstwa Kazimierza Sejdy.
Wspaniałe dzieło, powstałe na podstawie wspomnień autora z I
wojny światowej, jednocześnie stanowiące dziedzictwo kulturowe
dawnej Galicji, skąd i ja pochodzę. Powieść jest przy tym
ogromnie zabawna (trzeci raz czytam, i nie mogę powstrzymać się od
rechotu), ale też znacznie bardziej gorzka niż jej (również
zresztą wybitna) filmowa ekranizacja w reżyserii Janusza
Majewskiego. Zarówno zresztą książka, jak i film zawierają
przecudną obelgę, wręcz idealnie dopasowaną do pewnego ministra
sprawiedliwości i prokuratora generalnego w jednej zerowej osobie,
co świadczy o tym, że Kazimierz Sejda być może miał zdolności
profetyczne.
Jednakże
dzisiejsza notka nie będzie poświęcona recenzji klasyki naszej
literatury. Otóż, posiadany przeze mnie egzemplarz C.K. Dezerterów
(kupiłem go kilka lat temu w, chyba już nieistniejącym, jasielskim
antykwariacie) wydany został w 1987 roku przez Wydawnictwo
Ministerstwa Obrony Narodowej (wtedy jeszcze publikowali klasyczne
powieści – fajne czasy były!).
W
tamtym okresie PRL-owska gospodarka od kilku lat przeżywała kryzys
wywołany już to załamaniem się kilkanaście lat wcześniej
systemu z Bretton Woods (co doprowadziło do skoku kursu licznych
walut, w tym dolara, a zatem do wzrostu wartości oprocentowania
zadłużenia zagranicznego), już to strajkami „Solidarności”,
destabilizującymi sytuację ekonomiczną państwa. Tymczasem, nakład
omawianej książki (w tamtych czasach podawano jego wysokość w
stopce redakcyjnej) wynosił 39 830 egzemplarzy, plus 170 egzemplarzy
dodruku. A nie było to dużo; mam w domu książki wydane w latach
70. i 80. ubiegłego stulecia, nakłady których wynosiły 50 tys., a
nawet 100 tys. egzemplarzy. Mimo tego, żeby w okresie PRL-u kupić
książkę, trzeba było mieć dobre układy z księgarzem, pozycje
literackie tak szybko się bowiem rozchodziły, że były towarem
deficytowym – powtarzam, mimo drukowania ich w dziesiątkach, a
czasem i setkach tysięcy sztuk. Nawet, jak widzimy, w czasie kryzysu
gospodarczego. Jasne, akurat lata 80. nie były dobrym okresem, jeśli
chodzi o jakość poszczególnych wydań – dominowały dość
ubogie graficznie okładki oraz szary, chropowaty papier; niemniej
książki te i tak były dużo odporniejsze na zużycie niż wiele
spośród drukowanych obecnie.
Polska
Rzeczpospolita Ludowa wszelako upadła, przebyliśmy transformację
ustrojową, a zamiast technokracji biurokratycznej, czyli gospodarki
centralnie planowanej, zapanował nam dziki kapitalizm. Rynek
księgarski zmonopolizowany został przez wielkie sieci sprzedaży,
którym podporządkowane zostały nawet wydawnictwa, małe
księgarnie, jeśli nie podłączą się do sieci franczyzowej,
upadają… Książek niby jest w bród, w zdecydowanej większości
naprawdę ładnie wydanych, półki aż się od nich uginają…
Lecz
nakłady wahają się od kilkuset do, przy dużej dozie szczęścia,
kilku tysięcy egzemplarzy; na nakłady porównywalne z tymi
PRL-owskimi liczyć mogą co najwyżej światowe bestselery lub
promowane przez media wypociny celebrytów.
W
PRL-u książkę trudno było kupić, tylko klientów było na nie
chętnych. W kapitalistycznej III RP, owszem, są – nieliczni
wprawdzie – ludzie, którzy chętnie je nabywają, ale coraz mniej
Polaków czyta. Mniej obywateli niż w poprzednim ustroju kupuje
książki z tego względu, że cena niektórych pozycji jest
zaporowa; w PRL-u ceny książek, w stosunku do ówczesnych zarobków,
były o wiele niższe (w jednym z wywiadów Andrzej Sapkowski uznał
to za jedną z zalet tamtego ustroju) niż dziś. A coraz mniej osób
czyta, ponieważ do kontaktu ze słowem pisanym zniechęca szkoła.
Dobór lektur, które nie interesują dzieci i młodzieży lub są
dla młodego pokolenia zbyt trudne, nieciekawy sposób ich omawiania,
napięte terminy wynikające z przeładowanego programu edukacji…
Wszystko to sprawia, iż czytanie jawi się nie jako przyjemność,
lecz jako ponury, uciążliwy obowiązek. Absolwenci szkół,
przynajmniej niektórzy, słowa pisanego zatem nie lubią.
No
to potem mamy ogłupione, bezmyślne społeczeństwo, składające
się z wtórnych analfabetów, jednostek, które dopiero na studiach
dowiadują się, że planeta Ziemia ma kształt kuli; wspomniał o
tym wczoraj na antenie Superstacji prof. Mikołejko, a ja mam
szczerą, jakkolwiek złudną nadzieję, że jaja sobie robił…
Jak
już nie raz ani nie dwa wspominałem, czytanie przekłada się na
rozwój wyobraźni oraz umiejętności samodzielnego, krytycznego
tudzież kreatywnego myślenia. Człowiek oczytany lepiej rozumie
otaczający go świat, łatwiej przyswaja wiedzę, jest bardziej
świadomy swych praw… a co za tym idzie, trudniej wciskać mu kit i
manipulować nim, jak też trudniej go wyzyskać. Prostą
konsekwencją tychże faktów jest to, że wysoki poziom czytelnictwa
przekłada się na wysoki poziom rozwoju gospodarczego – vide
Skandynawia – jak również cywilizacyjnego.
Dlatego
też Polskę za jakiś czas gospodarczo i cywilizacyjne przegonić ma
szansę Afganistan – jeden z najszybciej rozwijających się rynków
książki na świecie…
Komentarze
Prześlij komentarz