Uprzedmiotowieni w reklamie
Dziś
troszkę pofilozofujemy nad reklamą jako zjawiskiem społecznym i
wzorcem życia, która się za nią kryje. Temat ten w poprzednich
wydaniach bloga w jakiejś tam mierze już poruszałem, dziś
wszelako chcę go rozwinąć i uzupełnić.
Zacznijmy
od tego, że reklama jako taka jest potrzebna. Każdy towar, czy to
dobro, czy to usługę, trzeba po prostu wypromować, poinformować o
jego istnieniu potencjalnych klientów, żeby się sprzedawał. Nie
ma w tym nic niezwykłego ani złego; nawet w realiach gospodarki
centralnie planowanej (technokracja biurokratyczna, mylnie nazywana
socjalizmem) istniały reklamy, mające wszelako funkcję nieco
bardziej informacyjną niż promocyjną. W kapitalizmie ich obecność,
i to zmasowana, tym bardziej nie dziwi.
Co
do mnie, to są reklamy, które lubię, są takie, wobec których
odczuwam obojętność, no i jest cała masa takich, co mnie drażnią
lub nawet mierżą; dotyczy to zwłaszcza tych, które urągają
inteligencji odbiorcy i są zwyczajnie nieestetyczne (vide misiek
reklamujący sieć telefoniczną).
Problem
w tym, że funkcja reklamy w kapitalizmie bynajmniej nie ogranicza
się do informowania o produkcie i promowania go. Wiele – bo, na
szczęście, nie wszystkie – z nich zawierają też spory ładunek
propagandowy, a jego zadaniem jest kształtowanie odpowiedniego
modelu człowieka (zupełnie jak w systemach totalitarnych), rzecz
jasna skrojonego w ten sposób, by spełniał oczekiwania
kapitalistów i przynosił im zyski. Niestety, łączy się to ze
skrajnym upodmiotowieniem osoby ludzkiej.
Człowiek
pokazywany w reklamach, bez względu na wiek i płeć, najczęściej
ciężko i pokornie pracuje, co ważne, nie stawiając oczekiwań ani
tym bardziej żądań wobec pracodawców. Ot, godzi się na wszystko,
co „góra” na niego nakłada. Przy czym, pisząc „praca”, mam
na myśli nie tylko konkretny zawód, ale w ogóle wszelką
aktywność. I tu już wchodzi patriarchalna ideologia. W sporej
części, a może i większości reklam to mężczyźni zajmują się
pracą zarobkową, kobiety natomiast spędzają czas w kuchni,
łazience oraz na sprzątaniu, osiągając przy tym szczyty
ekspresji, tak jakby całe ich życie, marzenia i aspiracje
ograniczały się do prania, ścierania podłóg, gotowania i
inkubacji. Zauważcie, iż rodziny pokazywane w spotach reklamowych
są przeważnie liczne, co wiąże się oczywiście z tym, że im
więcej członków liczy sobie familia (tzn. im więcej dzieci), tym
– jak wielokrotnie pisałem – wyższa konieczność jej
utrzymania, a zatem tym większa gotowość na przyjęcie najgorszych
choćby warunków zatrudnienia. Ludzka aktywność, pokazywana w
reklamie, ma więc li tylko przynosić dochody kapitalistom – i to
jest element uprzedmiotowienia człowieka.
Na
patriarchalnym modelu rodziny omawiany przekaz propagandowy
bynajmniej się nie kończy. Zawiera on bowiem jeszcze idealny model
ludzkiego ciała. Faceci zawsze są wysocy, wysportowani, muskularni
i przystojni; kobiety – nieodmiennie szczupłe, śliczne i cycate
(przepraszam wszystkie Czytelniczki). Chodzi tu, rzecz jasna, o
wmówienie ludziom, że tak właśnie mają wyglądać, i za wszelką
cenę do tego dążyć poprzez kupowanie takich czy innych produktów
oraz usług, co wygeneruje oczywiście zyski kapitalistów.
W
tym właśnie zawiera się reklamowe uprzedmiotowienie osoby
ludzkiej. Zwłaszcza kobiety, ukazane jako żywe roboty kuchenne,
odkurzacze i inkubatory, których ciała mają jedną jedyną funkcję
– dostarczanie przyjemności facetom. Tych zaś reklamy
uprzedmiotawiają w ten sposób, że czynią z nich maszyny do
zarabiania pieniędzy i rozpłodniki.
Dalej,
reklamowa propaganda jasno określa cel ludzkiego życia. Ma nim być,
obok wspomnianej wyżej biernej pracy, wyłącznie konsumpcja.
Reklamy jasno pokazują, iż człowiek osiągnie szczęście tylko
wówczas, gdy będzie kupował, kupował, kupował, zwiększał swój
stan posiadania i nabywał kolejne usługi. To, ma się rozumieć,
totalna ułuda, niemniej taki wzorzec postępowania jest nam
wmawiany. A to już prowadzi do kolejnego etapu wskazanego wcześniej
uprzedmiotowienia osoby ludzkiej, czyli do przekształcania WSZELKICH
ASPEKTÓW JEJ ŻYCIA w narzędzie bogacenia się kapitalistów.
Narzędzie to ma dwie funkcje: pracę i kupowanie. Czyli człowiek,
wedle kapitalistycznej propagandy, sączonej nam za pośrednictwem
reklamy, ma być potulnym, wyzutym z chęci walki o swoje prawa
robotnikiem (robotem?) oraz biernym konsumentem, nabywającym
wszystko, cokolwiek mu się podsunie (przypomnijmy, iż kapitalizm
jest systemem społeczno-ekonomicznym, jaki kreuje nasze potrzeby, po
to oczywiście, by kapitaliści mogli zarobić na ich zaspokajaniu).
W
tym wszystkim sama – wydawałoby się – esencja reklamy, czyli
produkt do zaprezentowania i wypromowania, schodzi na plan dalszy.
Opisany wyżej model ludzkiej osoby pojawia się bowiem w spotach bez
względu na to, co one reklamują; nie ma większego znaczenia, czy
jest to samochód, pralka, proszek do prania, woda mineralna (właśnie
ją najczęściej reklamują skąpo odziane modelki, koniecznie z
dużym biustem oraz kształtnym tyłeczkiem) czy też, dajmy na to,
chrupki.
Jak
napisałem, te dość ponure prawidłowości nie dotyczą wszystkich
reklam. Jest też cała masa takich, które skupiają się na
zaprezentowaniu zalet danego produktu; są one, co wskazałem na
początku notki, najbardziej potrzebne i z reguły nieszkodliwe.
Gdyby na nich się skończyło, nie byłoby problemu. Ale, niestety,
się nie kończy…
Komentarze
Prześlij komentarz