Flaga i bohaterowie
Dziś
2 maja, czyli prasłowiańskie, pogańskie święto zmarłych.
Wprawdzie dokładna data jego obchodzenia przez naszych przodków nie
jest znana, historycy twierdzą jednak, iż oddawali oni cześć
nieżywym antenatom na początku maja, najprawdopodobniej właśnie
drugiego.
Jest
to też Dzień Polonii i Polaków za Granicą. Z tej okazji wszystkim
rodakom, którzy z tej czy innej przyczyny musieli opuścić (k)raj
nad Wisłą i zamieszkać na obczyźnie (wliczam tu blisko trzy
miliony emigrantów zarobkowych, jakich z Polski wygnała bieda,
bezrobocie i niskie płace) oraz ich potomkom, składam serdeczne
życzenia i wyrazy szacunku. Nie dotyczy faceta zasłużenie
siedzącego w więzieniu w RPA.
Od
roku 2004 drugi dzień majówki jest też Dniem Flagi
Rzeczypospolitej Polskiej. Wprawdzie nie ma tej rangi, co 1 Maja –
Międzynarodowy Dzień Solidarności Ludzi Pracy – tudzież 3 Maja
(święto Matki Bożej Królowej Polski; rocznicy uchwalenia
pierwszej polskiej konstytucji nie ma co świętować, bo w stosunku
do powstałych w tym samym okresie ustaw zasadniczych USA i Francji
była wsteczna, wprowadzono ją drogą zamachu stanu i doprowadziła
do ostatecznego upadku I Rzeczypospolitej), lecz władze państwowe i
tak prowadzą huczne obchody, finansowane zresztą z naszych
podatków.
A
media przypominają z tej okazji, by flagi ani godła nie profanować.
Apel ów skierowany winien być przede wszystkim do skrajnej prawicy,
która wykorzystuje polską symbolikę państwową i narodową w
swoich chorych, pełnych nienawiści wiecach.
Generalnie,
przeciwko świętu flagi jako takiemu nic nie mam. Analogiczne
obchody odbywają się w USA, Chinach, Argentynie, Meksyku,
Finlandii, Ukrainie, Litwie czy Turkmenistanie. W Polsce stanowi ono
fajne uzupełnienie majówki.
Gorzej,
że lansowany podczas tychże uroczystości patriotyzm ma charakter
mocno kotylionowy. Politycy, dziennikarze i celebryci przypinają
sobie do ubrań biało-czerwone kotyliony, zachęcając do tego
samego obywateli. Zwyczaj ten (nową świecką tradycję?) wymyślił
Lech Kaczyński, kontynuował Bronisław Komorowski, a Andrzej Duda,
ksywa Adrian, bynajmniej z tego nie zrezygnował. Niby nic w tym
złego, ale mnie osobiście te kotyliony kojarzą się z pewną
tandetą i pozerstwem. Szacunek dla symboli narodowych to rzecz
poważna i należy go manifestować w inny sposób. Tu fajną
inicjatywą wykazał się Sojusz Lewicy Demokratycznej, który na
swoim profilu chwali się rozdawaniem flag. Inicjatywa taka, muszą
przyznać, całkiem mi się podoba, ponieważ ma walor nie tylko
patriotyczny, ale i edukacyjny.
Jeśli
jednak miałbym wskazać na coś, co mnie 2 maja wkurza, byłoby to
zapominanie i przemilczanie (najpewniej celowe) przez dominujący w
(k)raju nad Wisłą załgany prawicowy dyskurs tego, skąd się to
święto w ogóle wzięło i dlaczego w Polsce jest ono obchodzone
akurat dziś. A dzieje się tak z tej jakże prostej przyczyny, że
właśnie 2 maja 1945 roku na Bramie Brandenburskiej w zdobytym
Berlinie załopotał Biało-Czerwony Sztandar. O bohaterskich
żołnierzach, którzy go wywiesili, co oznaczało zwycięstwo nad
nazizmem – najbardziej zbrodniczą i chorą ideologią w dziejach
ludzkości – dziś się nawet nie wspomina. Tymczasem ludzie ci w
ostatnich kilku latach umierali w ciszy i często zapomnieniu;
jedynie Dziennik Trybuna i może kilka portali lewicowych poświęcało
im nieco uwagi.
I
o nich właśnie należy pamiętać z okazji dzisiejszego świata. O
bohaterach, dzięki którym Polska współuczestniczyła w pokonaniu
nazizmu, i dzięki którym nasze państwo w ogóle istnieje, a my
żyjemy (pamiętać należy, iż Hitler planował eksterminację
wszystkich Słowian, Polaków oczywiście też) i możemy oddawać
cześć naszej fladze państwowej.
Ludziom
tym, w kapitalistycznej III RP wyklinanych i wyrzucanych na śmietnik
historii, składam niniejszym hołd najwyższego uznania.
Komentarze
Prześlij komentarz