Przerażeni posiadacze ziemscy
Strach
zielony padł na właścicieli wielohektarowych gospodarstw rolnych.
Bo zbiory owoców i warzyw nadchodzą wielkimi krokami, a tu rąk do
pracy brak i na horyzoncie ich nie widać. Polacy za oferowane stawki
nie chcą harować na polach, pracowników z Ukrainy też ubywa. Nasi
wschodni sąsiedzi, owszem, chętnie jeżdżą na zbiory, ale
ostatnimi czasy znacznie częściej niż (k)raj nad Wisłą wybierają
Skandynawię, gdzie rolnicy-właściciele gospodarstw płacą więcej.
Z kolei inni Ukraińcy, jacy pracują w Polsce (przypomnijmy, że
byłoby ich tu znacznie mniej, gdyby banderowcy i oligarchowie nie
rozwalili ukraińskiej gospodarki po przejęciu władzy w następstwie
Majdanu), też coraz rzadziej szukają roboty w rolnictwie; wolą
inne, lepiej płatne branże. A coraz większy ich odsetek myśli o
wyjeździe dalej na Zachód. Nic zaskakującego, Ukraińcy nie są
przecież głupi, nadto mają takie same potrzeby jak inni ludzie, za
które muszą zapłacić, a do tego potrzebują pieniędzy, czyli
wynagrodzenia za pracę. Za darmochę tyrali nie będą.
I
nie ma się co dziwić, że sytuacja w rolnictwie tak wygląda. Mało
kto – i nie ma tu znaczenia, czy byłby to Polak, czy Ukrainiec,
czy przedstawiciel jakiejkolwiek innej narodowości – chce się
schylać na czyimś polu od bladego świtu do późnej nocy (czyli
kilkanaście godzin na dobę!), niszczyć sobie kręgosłup, mdleć w
upale i krwawić z nosa (takie właśnie są realia pracy przy
zbiorach!), a potem jeszcze segregować owoce czy warzywa w magazynie
za kilka złotych na godzinę. No, chyba, że nie ma już innego
wyboru…
A
będzie jeszcze gorzej, jeśli wejdzie w życie ustawa wymyślona
przez Bezprawie i Niesprawiedliwość, która obligowała będzie
właścicieli gospodarstw do zapłacenia za pracowników sezonowych
ubezpieczenia zdrowotnego, wypadkowego i macierzyńskiego po bardzo
niskich stawkach KRUS, ale zdejmie z nich… obowiązek płacenia za
pracę. Za stosunek pracy w świetle tegoż bubla prawnego NIE BĘDZIE
też uważane sezonowe zatrudnienie przy zbiorach (sic!). Mówiąc
krótko, szykuje się nam powrót pańszczyzny, tyle że z
ubezpieczeniem.
No,
ale dzisiejsi robotnicy rolni nie są już przywiązanymi do ziemi
chłopami pańszczyźnianymi, mogą zatem harówy odmówić.
Problem
dotyczy zresztą nie tylko zbiorów; wielu innych polskich
pracodawców, również z branż z rolnictwem bynajmniej
niezwiązanych, narzeka na problemy ze znalezieniem chętnych do
pracy. Wszystko z powodu niskich zarobków, choć trzeba też
zauważyć, iż wielu wykwalifikowanych specjalistów faktycznie
brakuje – wyjechali wszak za chlebem na zachodnią stronę Odry i
Nysy i jeszcze dalej. Tym zaś, co zostali, częstokroć nie opłaca
się podejmować roboty za grosze, i to wypłacone pod warunkiem, że
szanowny pan kapitalista wykaże się dobrą wolą (znam przypadek
wynagradzania pracowników… piwem!).
W
kapitalizmie zysk najłatwiej jest osiągnąć, wyzyskując
pracowników, czyli płacąc im mniej, niż warta jest ich praca
(resztę jej wartości – tzw. wartość dodatkową – przejmuje
kapitalista-właściciel środków produkcji, i to jest właśnie
jego zysk). Jeżeli jednak, mimo takiego zaniżania płac, robotnik
jest w stanie utrzymać się z wypłaty i zaspokoić swoje potrzeby,
to nie ma tragedii. Gorzej, jeśli wynagrodzenia są tak niskie, że
nie gwarantują utrzymania się nawet na niskim poziomie, a nawet
pracownik musi jeszcze do całego interesu dołożyć. A w (k)raju
nad Wisłą tak ponuro wygląda rynek pracy i jego realia.
W
Polsce po restauracji dzikiego kapitalizmu w latach 1989-90,
gospodarkę oparto bowiem o tanią siłę roboczą. Wmawiano nam –
i nadal się wmawia – iż jeżeli będziemy zasuwali jak najdłużej,
jak najciężej za jak najmniejsze pieniądze, to się wzbogacimy.
Jednym z efektów takiego podejścia była, i ciągle jest, masowa
emigracja zarobkowa, jaka na szeroką skalę zaczęła się zaraz po
otwarciu granic, i bynajmniej nie ustaje. Inny skutek, bezpośrednio
związany z emigracją, to wspomniany wyżej brak rąk do pracy,
głównie rąk specjalistów. No i niechęć pracowników do
podejmowania groszowego zatrudnienia.
Przez
jakiś czas wydawało się, że napływ emigrantów zarobkowych z
Ukrainy pozwoli wyrównać te braki i utrzymać półniewolniczy
model zatrudnienia, jakże korzystny (przynajmniej pozornie, o czym
za chwilę) dla naszych kapitalistów, w tym właścicieli
wielohektarowych gospodarstw rolnych. Tymczasem ludzi tych jest w
(k)raju nad Wisłą nieco ponad milion, a z Polski wyemigrowało na
Zachód blisko trzy miliony osób. No i, jak zauważyłem wyżej,
Ukraińcy – co w pełni zrozumiałe – również nie palą się,
by harować za marne grosze i nie móc się z tego utrzymać.
Oparcie
gospodarki o tanią siłę roboczą prędzej czy później się mści,
i wygląda na to, że w Polsce już mamy początki tego procesu.
Otóż, w maksymalizacji zysków drogą wyzysku kryje się wewnętrzna
sprzeczność: im większy wyzysk, tym kapitaliści bogatsi, ale tym
biedniejsza większość społeczeństwa. Innymi słowy, tym mniej
klientów mogących kupić wyprodukowane dobra i usługi (człowiek
niezamożny wydatki wszak ogranicza), i tym mniej chętnych do harówy
za marne pieniądze lub w ogóle darmowej. Tak zatem cały system
zaczyna się walić, co uderza również w jego głównych
beneficjentów, czyli kapitalistów. Cóż, gdyby kózka nie skakała…
Komentarze
Prześlij komentarz