Nie oglądałem Royal Wedding
Niniejszym
zamierzam się pochwalić, że nie oglądałem transmisji z Royal
Wedding, czyli ślubu brytyjskiego książątka Harry’ego z
amerykańską aktorką Meghan Markle (dla której mam znacznie
większy szacunek niż dla jej męża, jest bowiem kobietą z ludu,
która swoją pozycję zdobyła autentycznym wysiłkiem; i w związku
z tym zastanawiam się, jak długo Rodzina Królewska powoli jej
pożyć, aczkolwiek nie przypuszczam, by był to jakiś
ponadprzeciętny okres), ani w telewizji, ani w internecie.
Powodów
ku temu było kilka. Pośród nimi ten, że ożenek księcia i
aktorki w mojej osobistej hierarchii ważności zajmował pozycję
znacznie poniżej zeszłorocznego śniegu. Niby zresztą czemu
miałoby być inaczej, skoro nie jestem Brytyjczykiem? Denerwowały
(żeby użyć dyplomatycznego słownictwa) mnie też medialne
informacje, podawane – o zgrozo! – dzień w dzień, na temat
tegoż ślubu, kto się na nim stawi, gdzie się odbędzie, co
zaproszeni goście będą żarli… No i w TEN (a raczej już TAMTEN)
dzień miałem wiele ciekawszych i ważniejszych rzeczy do roboty.
Dlaczego
zatem w ogóle o tym piszę? Ano, powód jest. Albowiem ślub
wprawdzie mnie nie obchodził, ale ponure kwestie, jakie się za nim
kryją – już tak.
Zacznijmy
od tego, że monarchia to przestarzały ustrój, w którym potomkowie
kazirodczych lub przynajmniej o kazirodztwo zahaczających związków
żyją w niesamowitych luksusach, finansowych oczywiście z podatków
obywateli, a w zasadzie poddanych. Kiedy jeszcze ci królowie czy
książęta sprawowali realną władzę, taka struktura polityczna
czy własnościowa była w miarę zrozumiała, lecz od ładnych
kilkuset lat w monarchiach europejskich realną władzę sprawują
demokratycznie (przynajmniej izba niższa) wybrane parlamenty i
generowane przez nie rządy. Monarchowie zaś po prostu pasą się na
przywilejach, odrywając rolę co najwyżej reprezentacyjną. Wielka
Brytania wyjątku pod tym względem nie stanowi; główną polityczną
kompetencją królowej jest… otwieranie obraz parlamentu.
Jak
napisałem wyżej, wszelka aktywność królów finansowana jest z
podatków. Wszelka. Nie tylko wynagrodzenie prezydenta czy premiera,
jak to jest w normalnych republikach, ale też np. śluby. Na
uroczystą oprawę ślubu księcia Harry’ego zapłacili więc
zwykli Brytyjczycy (plus oczywiście mieszkający tam i pracujący
Polacy) ze swojej krwawicy. Całość faktycznie zakrawa na
pasożytnictwo, z tego choćby względu, że na sam tylko szampan
poszło tyle kasy, ile w ciągu pięciu lat wydaje na utrzymanie
przeciętne brytyjskie gospodarstwo domowe. A żeby społeczeństwo
się nie skapnęło, iż sfinansowało cudzą radochę, media
zafundowały mu show w postaci transmisji na żywo, uprzednio każąc
cieszyć się z zawarcia związku małżeńskiego przez obcych ludzi.
Dalej,
sam ślub i jego uroczysta oprawa stanowiły driakiew na kompleksy
post-mocarstwowe. Brytyjczycy – a ściślej rzecz ujmując,
tamtejsze elity, choć pewnie i znaczącej części „zwykłych”
obywateli też to dotyczy – nie mogą się nacierpieć, że ich
kraj nie jest już światowym supermocarstwem, które przez stulecia
trzymało za twarz pół globu, bezlitośnie wyzyskując i
eksploatując ludy Afryki czy Azji (skutkiem kolonializmu, dodajmy,
są krwawe wojny w tamtych regionach, no i niewyobrażalna nędza
oczywiście), a wielu państwom ośmielało się rysować granice
(wschodnia rubież Polski, Irak, Afganistan, itd.), w innych zaś
tworząc obozy koncentracyjne, gdzie odbywało się ludobójstwo
(Kenia, lata 50. XX wieku). Bogactwo Wielkiej Brytanii po dziś dzień
pozostaje wynikiem kolonialistycznej grabieży. Kolonii wszelako już
nie ma, pozostała po nich jedynie bardzo luźna konfederacja
niepodległych państw (coraz częściej zresztą krytykowana), zwana
Wspólnotą Narodów, i tego właśnie brytyjskie elity przeboleć
nie mogą. Ociekający złotem ślub miał ból ów cokolwiek
podleczyć.
Byłe
supermocarstwo już zresztą by nie istniało – podczas II wojny
światowej zostałoby podbite prze Hitlera, któremu skuteczny odpór
dali POLSCY piloci myśliwców (cześć im i chwała!), głównie z
Dywizjonu 303. Za ocalenie ich państwa władze Wielkiej Brytanii
odwdzięczyły się tym, że polskich żołnierzy, w tym pilotów,
nie zaprosiły na paradę zwycięstwa (podczas gdy w Moskwie Wojsko
Polskie obecne jak najbardziej było!), nadto Churchill wziął
aktywny udział w krojeniu Polski i sprzedaży jej, wraz z resztą
Europy Środkowej, Stalinowi. Gruzin – którego to mordercy
członków Komunistycznej Partii Polski bynajmniej tu nie chwalę –
okazał się, przykro to stwierdzić, lepszym sojusznikiem Polski
podczas II wojny światowej niż Wielka Brytania, o USA nie
wspominając…
No
i jeszcze jedno. Kapitalizm jako system społeczno-ekonomiczny
narodził się, mniej więcej w tym samym okresie, bo pod koniec XVII
wieku, w Holandii (ówczesne Niderlandy) i właśnie w Anglii…
Rzecz
jasna, nie mam o to wszystko pretensji do zwyczajnych Brytyjczyków.
Ale tamtejszego ustroju i Rodziny Królewskiej nie lubię, toteż nie
miałem ani nie mam zamiaru być biernym, uradowanym niczym szympans
odbiorcą serwowanych przez nią showów. Będących dziedzictwem
krwawego i zbrodniczego kolonializmu.
Komentarze
Prześlij komentarz