Drapieżnik w sutannie
Pewien
ksiądz (media, z tego, co się orientuję, nie informują, jaki i z
jakiej parafii; może to i dobrze…) zażądał… znaczy, poprosił
dzieci komunijne, aby przyniosły na majówkę, w charakterze
„dobrowolnych” ofiar, część pieniędzy, które otrzymały z
okazji Pierwszej Komunii. Utarł się bowiem zwyczaj, że
dzieciaczkom tym, oprócz prezentów rzeczowych, daje się też
większe bądź mniejsze kwoty. Co obdarowani z nimi zrobią, to już
oczywiście ich sprawa. Niedawno internet obiegła informacja o
dziewczynkach, które pieniędzy nie zatrzymały dla siebie, lecz
przekazały je na schronisko dla zwierząt. Przykład godny
naśladowania; coś mi się wydaje, że mają z nich szansę wyrosnąć
PRAWDZIWE chrześcijanki.
Oczywiście
nie ma nic złego we wręczaniu prezentów komunijnych ani dokładaniu
do nich pieniędzy. O ile, rzecz jasna, robi si to z głową.
Kupowanie dziewięcioletniemu dziecku quada uważam, przykładowo, za
idiotyzm, z tego względu, że pojazd ten, niewłaściwie użytkowany,
może być niebezpieczny. Ale kończmy tę dygresję, wróćmy do
meritum.
Nigdy
jeszcze nie słyszałem, aby ksiądz nakazywał dzieciom przynosić
ofiary z tego, co dostały na Komunię. Mam nadzieję, że jest to
tylko jednostkowy przypadek, wyjątek w skali Polski… choć,
wiedząc o ROSNĄCEJ pazerności Kościoła katolickiego w (k)raju
nad Wisłą, odnośnie tej jednostkowości specjalnych nadziei nie
żywię. W każdym razie, „prośba” świadczy o kilku kwestiach,
które bynajmniej nie napawają optymizmem.
Pierwszą
jest oczywiście chciwość tego konkretnego kapłana, który chce
się zwyczajnie paść na parafianach, w tym wypadku na
dzieciaczkach, co jest po prostu obrzydliwe. To „pasterz, który
sam siebie pasie” ze starotestamentowej Księgi Ezechiela
(oczywiście, są oni na jej kartach potępieni w czambuł), albo
ktoś taki jak kupiec ze Świątyni Jerozolimskiej, robiący kasę na
ludzkiej religijności. Tychże kupców, przypomnę, Jezus wygnał
przy użyciu bicza ze sznurków; a że od I wieku naszej ery zaszedł
postęp technologiczny, na owego drapieżnika w sutannie przydałby
się pastuch elektryczny.
Niestety,
na pazerności jednego księdza się nie kończy, i tu przechodzimy
do kwestii numer dwa. Czyli do Kościoła katolickiego jako
instytucji. Jednym z głównych źródeł utrzymania tego związku
wyznaniowego są ofiary jego członków, czyli wiernych. Nic w tym
dziwnego ani złego; jeśli należy się do jakiegoś klubu, ma się
wobec niego zobowiązania, w tej liczbie finansowe. Przypomnijmy, że
już apostołowie, czyli założyciele pierwszych Kościołów
chrześcijańskich (jednego wówczas nie było!) pobierali od ich
członków datki, które następnie dzielili według potrzeb,
kierując pieniądze zwłaszcza do najbiedniejszych; był to pierwszy
znany przykład komunizmu (tak, tak!). Ofiary nie mogą, co trzeba
podkreślić, nadmiernie obciążać ofiarodawców, nie mogą też
być od nich wyłudzane ani wydzierane siłą. No i przede wszystkim,
nie mogą one służyć zaspokojeniu pazerności biskupów i księży,
a tak się często zdarza. Powiedzmy sobie szczerze – purpuratom
pałace nie są potrzebne, podobnie jak luksusowe fury. Jezus nie
miał nawet osła (do Jerozolimy wjechał na pożyczonym), a pogrzeb
musieli mu zasponsorować Szymon z Arymatei i Nikodem. Biskupi
wszelako i kardynałowie, jak również także wielu księży, jakoś
nie palą się do naśladowania Mistrza z Nazaretu… Kościół
katolicki – nie tylko w Polsce! – stał się wielką pralnią
pieniędzy, pozyskiwanych oczywiście od nas wszystkich (bo państwowe
dotacje dla tej instytucji pochodzą wszak z naszych podatków), co
jest całkowicie niezgodne z filozofią i przesłaniem Jezusa.
Inaczej
też niż pierwotne wspólnoty chrześcijańskie, dzisiejszy Kościół
pozyskanych pieniędzy bynajmniej nie kieruje (nie licząc pewnych
wyjątków) do osób najbardziej potrzebujących. Przecież wiele
kościelnych instytucji zajmujących się pomaganiem biednym,
bezdomnym, chorym czy niepełnosprawnym, musi wręcz żebrać o datki
u ludzi dobrej woli, bo hierarchowie jakoś nie palą się, by je
finansować. Widziałem kiedyś misjonarzy sprzedających… kawę
(importowaną z Afryki, jeśli dobrze pamiętam), i w ten właśnie
sposób zdobywający środki na swoją działalność. A gdzie,
przepraszam bardzo, hierarchowie z otwartymi portfelami?
No
i, co jeszcze gorsze, niektórzy przedstawiciele Kościoła
instytucjonalnego – kardynałowie, biskupi tudzież księża –
najwyraźniej nie zauważyli (przynajmniej w Polsce), że feudalizm
już się skończył i ludzie nie są już ciemną masą, której
wszystko można narzucić, i którą da się grabić do woli.
Dzisiejsi katolicy – chodzi oczywiście o tych co bardziej
świadomych – owszem, są gotowi przekazywać ofiary Kościołowi,
ale też oczekują od niego czegoś w zamian. I bardzo dobrze!
Zdzieranie
ofiar od dzieci komunijnych świadczy o takim właśnie feudalnym
sposobie myślenia kleru, a w każdym razie, tego konkretnego
kapłana. Coś mi się wydaje, że ten drapieżnik w sutannie chce
przyzwyczaić swoich parafian, by już od najmłodszych lat kierowali
swoje dochody do księżej kiesy. A co za tym idzie, aby byli potulni
i nawykli do posłuszeństwa wobec księdza-pana. I to jest, moim
skromnym zdaniem, najbardziej w tej sprawie gorszące.
A
za tym wszystkim kryje się postępująca komercjalizacja religii.
Staje się ona po prostu źródłem utrzymania dla kleru (i
niejednego świeckiego!), zwykłym towarem na sprzedaż. Smutne to…
Komentarze
Prześlij komentarz