SLD i parlament

Wczoraj było o jak najbardziej wartej poparcia inicjatywie partii Razem odnośnie skrócenia czasu pracy, dziś będzie o reformie, którą postuluje inna partia lewicowa (bez cudzysłowu, bo widać coraz więcej symptomów wychodzenia z centrum, w którym przez lata tkwiła), czyli SLD. Dotyczyć ona ma polskiego parlamentu.
Sojusz Lewicy Demokratycznej w swoim programie zawarł oto postulat powiązania wynagrodzeń posłów z wysokością płacy minimalnej, domaga się również ograniczenia ich kadencji do dwóch, a Senat w ogóle zamierza zlikwidować. Zajmijmy się teraz owymi kwestiami po kolei.
Powiązanie płac parlamentarzystów czy to z minimalną, czy to ze średnią krajową (rzecz do dyskusji), uważam za jak najlepszy pomysł. Z jednej strony trudno zakładać, iż deputowani pracowali będą za darmo; wówczas polityką zajmować mogliby się wyłącznie ludzie BARDZO bogaci, od których próżno byłoby oczekiwać, żeby reprezentowali interesy mniej- i średniozamożnych obywateli. Dalej, każda praca (poza dobrowolnym wolontariatem) powinna być wynagradzana; otrzymywanie zapłaty za pracę jest jednym z podstawowych praw człowieka, posła też. Dalej, wypłaty parlamentarzystów nie powinny być nazbyt niskie, bo to mogłoby wiele dobrze wykwalifikowanych osób zniechęcić do zajmowania się polityką. Z drugiej strony, nie mogą one być zbyt wysokie, ponieważ grozi to z kolei tym, że kandydowali będą karierowicze chcący się nachapać… a coraz więcej jest takich w polskim parlamencie po 1989 roku; obecnie trudno wręcz wskazać inne osoby. Poza tym, zbyt wysokie płace mogą doprowadzić do oderwania się posłów od rzeczywistych problemów społecznych, doli większości obywateli, co zresztą widać coraz wyraźniej po naszych „kochanych” deputowanych. Powiązanie poselskich zarobków z minimalną bądź średnią krajową pozwoli częściowo choćby zredukować owe niebezpieczeństwa, za pomysł ów należą się więc SLD brawa.
Ograniczenie liczby kadencji posłów do maksymalnie dwóch też nie jest złą ideą. Osoby choć trochę interesujące się polską polityką mogą bez trudu wskazać w naszym „wspaniałym” parlamencie polityków, co siedzą w nim od dekad, niektórzy wręcz od 1989 roku. I w wielu przypadkach bynajmniej nie są to parlamentarzyści wybitni. Ponadto, kiedy dany człowiek piastuje poselską funkcję nazbyt długo, nie widzi świata poza Sejmem, czyli odrywa się od rzeczywistości. Okupowanie miejsc w parlamencie ciągle przez te same osoby (co bierze się oczywiście z tego, że ci działacze stale dostają biorące miejsca na listach wyborczych) powoduje również, iż coraz trudniej jest zrobić karierę w partiach, a to zniechęca ideowych obywateli, jacy chcieliby się za działalność polityczną zabrać. No i pamiętajmy, że aby dostawać najlepsze miejsca na listach, czyli mieć możliwość trwania w poselskiej ławie przez ileś tam kolejnych kadencji, trzeba jak najlepiej realizować interesy PARTYJNE, bynajmniej niebędące tożsamymi ze społecznymi. Dlatego ograniczenie kadencji do dwóch także należy poprzeć, choć rozwiązanie to zawiera w sobie pewną pułapkę. Otóż, po góra ośmiu latach dany polityk nie będzie już mógł kandydować do parlamentu, co oznacza, iż trzeba będzie znaleźć dla niego następcę, z czym niektóre ugrupowania, zwłaszcza te niewielkie, mogą mieć problem.
No i likwidacja Senatu. Jestem jak najbardziej za. Parlament dwuizbowy ma sens w federacjach; wówczas jedna izba reprezentuje wszystkich obywateli takiego państwa, druga natomiast składa się z przedstawicieli poszczególnych członków federacji. W państwach unitarnych (jednolitych, takich jak Polska) druga/wyższa izba parlamentu może sprawdzić się co najwyżej jako izba refleksji (taką właśnie miał być polski Senat); warunkiem jest tutaj, aby jej skład osobowy znacząco różnił się od składu pierwszej/niższej izby. Niestety, nasz system wyborczy sprawił, iż Senat był w znacznej mierze odbiciem Sejmu, jeśli chodzi o obecność w nim poszczególnych sił politycznych, zaś po wprowadzeniu jednomandatowych okręgów wyborczych – co jest zupełnie normalne przy JOW-ach – nadreprezentację zdobyła w nim partia zwycięska (obecnie oczywiście PiS), co sprawia, iż jako izba refleksji kompletnie się on nie sprawdza. Rozwiązaniem byłoby tu ewentualnie przerobienie Senatu na izbę samorządową. Jeśli chodzi o mnie, opowiadam się wszelako raczej za jego likwidacją. Zawsze to więcej kasy w budżecie państwa.
Podsumowując, postulaty SLD dotyczące reformy polskiego parlamentu uważam za celne i dobre. Można by dopisać do nich jeszcze jeden: ograniczenie liczby posłów do, przykładowo, czterystu lub trzystu pięćdziesięciu. Obecnie Sejm liczy, przypomnijmy, czterystu sześćdziesięciu posłów, a to naprawdę sporo jak na państwo wielkości Polski. Jest to, co ciekawe, zasługą Władysława Gomułki. Otóż, w Polsce Ludowej (Rzeczpospolita Polska w latach 1944-52 i Polska Rzeczpospolita Ludowa w latach 1952-89) liczebność posłów w Sejmie (Senatu nie było) miała być początkowo uzależniona od liczby ludności, jeden parlamentarzysta przypadać miał na określoną liczbę obywateli. A jako że, podobnie jak w innych państwach europejskich, w powojennej Polsce trwał boom demograficzny, obywateli szybko przybywało, toteż trzeba było powiększać parlament, co rodziło liczne problemy organizacyjne, prawne, itd. Toteż w okresie sprawowania władzy przez Władysława Gomułkę ustalono ostatecznie, iż Sejm liczył będzie czterystu sześćdziesięciu posłów. I tak już zostało. Może czas to zmienić?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor