Wymień na nowe

Po osiedlu, na którym mieszkam, chodził wczoraj przedstawiciel firmy sprzedającej piecyki gazowe do łazienek, tzw. junkersy (od nazwy jednej z marek tychże urządzeń). Proponował wymianę tegoż piecyka, oferując przy tym różne formy płatności (gotówka, rady, itd.). Argument klasyczny: trzeba wymienić, bo ten, co jest w domu, to już staroć, który nie powinien działać. Wziąłem firmową ulotkę i uprzejmie się pożegnałem.

Faktycznie, junkers w mojej łazience kilkanaście lat już ma, ale jak na razie wszystko z nim w porządku. Odpala, grzeje wodę (regulacja jej przepływu też nie szwankuje), gaz się nie ulatnia… Owszem, kiedyś trzeba będzie sprawić sobie nówkę sztukę, ale jeszcze trochę wody w Wiśle upłynie do tego czasu.

Generalnie, wszelkie sprzęty – junkersa, pralkę, lodówkę, elektronikę, samochód, itd. – używam, dokąd są sprawne. Wymieniam je na nowe, kiedy już się ostatecznie psują, naprawa jest nieopłacalna, lub też, gdy do wymiany zmusza mnie ich niekompatybilność z innymi urządzeniami. Nie gonię do sklepu tylko dlatego, że pojawił się nowy model czegoś tam. Jeśli dany sprzęt funkcjonuje i wszystko z nim w porządku, nie widzę sensu, by wydawać kasę na rynkową nowość tylko dlatego, że jest nowością.

Zachowuję się tak z kilku powodów. Pierwszym jest rzecz jasna oszczędność, czyli niewydawanie pieniędzy na coś, co w istocie potrzebne mi nie jest. Drugi to przyzwyczajenie; jeżeli lubię jakąś rzecz, przywykłem do niej i jestem z niej zadowolony, nie czuję presji na jej wymianę. Trzecim – niechęć wobec zaśmiecania świata; wywalanie na śmietnik sprzętów, jakie spokojnie mogą jeszcze służyć, uważam za bezsensowne i szkodliwe, z tego chociażby powodu, że przyczynia się to do generowania zanieczyszczeń i niszczenia środowiska naturalnego. A powód numer cztery wygląda tak, że najwyraźniej jestem (w jakiejś przynajmniej mierze) uodporniony na rozbudzany przez kapitalistyczny totalitaryzm pęd do nie zawsze sensownej konsumpcji za wszelką cenę.

Wiadomo, producenci dóbr i usług muszą mieć na nie zbyt, muszą je sprzedaż, żeby zarobić. W tym celu zachęcają nas, klientów, do nabycia danego towaru, czemu służą chociażby reklamy. Generalnie, nie ma w tym nic złego, a raczej nie byłoby, gdyby nasze potrzeby, rozbudzane przez kapitalistów, nie były w znacznej mierze sztuczne. Większości bowiem spośród tego, co oni nam wciskają, nie jest nam do niczego potrzebne. Ale wmawiają nam, że owszem, jest, że bez tego czy tamtego się nie obejdziemy. Nawet, jeśli już coś takiego posiadamy. W totalitaryzmie tym mamy wszak być z jednej strony możliwie najtańszą, pozbawioną praw siłą roboczą, z drugiej zaś – bezwolnymi, sterowanymi niczym marionetki konsumentami, bezmyślnie kupującymi to, co nam się wciska. Niektórzy potrafią myśleć samodzielnie i się z tego wyłamać, nabywając to, czego rzeczywiście potrzebują.

Niestety, do nabywania nowych sprzętów często jesteśmy nie tylko zachęcani (to jeszcze pół biedy, bo zachęty można posłuchać lub nie), lecz także zmuszani, i to już gorsza sprawa. A to dlatego, że jakość i trwałość poszczególnych produktów szybko podupadają. Skoro kapitaliści muszą mieć zbyt na swoje towary, wymuszają go, produkując tandetę (kiedyś już o tym pisałem), czyli urządzenia o niskiej trwałości, do tego jeszcze tak skonstruowane, że w razie zużycia czy awarii nie opłaca się, a niekiedy wręcz nie da ich naprawić (już kiedyś o tym pisałem). Toteż ciągle trzeba kupować nowe i nowe, i nowe... Po prostu, w obecnej fazie rozwoju kapitalizmu, w warunkach brutalnej konkurencji rynkowej, nie opłaca się produkować trwałych rzeczy. Pewnym wyjątkiem są tu firmy dopiero walczące o pozycję na rynku i renomę, bo one akurat muszą kusić klientów jakością, skoro logo jeszcze mało znane, a także producenci samochodów tzw. budżetowych, czyli takich, co muszą być tanie (w porównaniu z konkurencyjnymi modelami) zarówno w zakupie, jak i – przede wszystkim – w eksploatacji, a to wymusza trwałość i bezawaryjność. Są to wszelako wyjątki, nie zaś reguła.

Tak właśnie działa dzisiejszy kapitalizm i konsumpcjonizm. Mamy zatem puste kieszeni i zaśmiecony, zniszczony świat, że o domu pełnym niepotrzebnych gratów nie wspomnę.

PS. Jutro notki może nie być, gdyż jadę na szczepienie. W razie czego z góry przepraszam za jej brak.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor