Prezydent wrażliwy społecznie

Kampania wyborcza dobiega końca (no, chyba, że będzie druga tura, bo w takim razie przed nami jeszcze dwa tygodnie sączenia w nasze uszy różnorakich bredni i kłamstw). Zbyt merytoryczna nie była; zresztą pod tym względem poziom kolejnych kampanii się obniża.
Niemniej jednak, pojawili się kandydaci, którzy poruszali tematy ważne dla zwykłego człowieka, czyli kwestie społeczne: mieszkalnictwo, edukację, służbę zdrowia, prawa pracownicze, itd. Innymi słowy, pośród całego steku bzdur słyszalne były dobre, mądre wypowiedzi w dziedzinie polityki społecznej. Najlepiej wypadł tu Robert Biedroń, który ma najbardziej rozbudowany program w tym zakresie (nie będę go teraz omawiał, zajrzyjcie, proszę, na stronę kandydata i oceńcie sami).
Pojawiły się mniej lub bardziej profesjonalne komentarze, wedle których kwestie takie w ogóle w kampanii prezydenckiej nie powinny się pojawiać, prezydent bowiem nie ma konstytucyjnych kompetencji w dziedzinie polityki społecznej. Kandydaci, według takich komentatorów, powinni więc mówić głównie lub tylko o konstytucji, obronności i polityce zagranicznej.
W pewnym zakresie jest to prawda, gdyż politykę społeczną faktycznie kreują Sejm oraz Senat plus rząd, a realizują w znacznej mierze samorządy. Niemniej jednak prezydent też ma w tej dziedzinie pewne kompetencje. Dysponuje inicjatywą ustawodawczą, może też wetować projekty ustaw lub kierować je do Trybunału Konstytucyjnego (tzn. mógłby, gdyby Bezprawie i Niesprawiedliwość nie przekształciło TK w nielegalnie funkcjonującą grupę kolesiów).
I właśnie dlatego chciałbym mieć w Pałacu Prezydenckim polityka (czyli taki na przykład Szymon Hołownia odpada), który będzie wykazywał elementarną choćby wrażliwość społeczną. Takiego, co będzie rozumiał problemy zwykłego człowieka (a takim właśnie jestem człowiekiem): bezrobocie lub niestabilną, źle płatną pracę, niewydolną służbę zdrowia, inflację, biedę, brak perspektyw życiowych, konieczność brania dożywotniego kredytu hipotecznego, itd. Polityka, który rozumie, co to jest wyzysk, i że trzeba z nim walczyć. Takiego, który rozumie, co to znaczy tłuc się z chorym dzieckiem po lekarzach. Takiego, który pojmuje myśli samobójcze absolwenta świetnej uczelni wyższej, który nie może przez lata znaleźć innej pracy poza bezpłatnym stażem. Takiego, co wie, że kobieta ma pełne i nienaruszalne prawo decydować o własnym organizmie. Takiego, co rozumie, czym jest mowa nienawiści, i do czego ona prowadzi.
Dlaczego taki wrażliwy społecznie prezydent jest potrzebny? Ano, jako obywatel chciałbym mieć gwarancję, że kiedy na jego biurko trafi, przykładowo, ustawa likwidująca kolejne prawa pracownicze (a tak niewiele ich w kapitalistycznej Polsce zostało…), to on ją zawetuje; i odwrotnie, podpisze ustawę o likwidacji umów śmieciowych i bezpłatnych staży. Albo zawetuje ustawę o dzikiej reprywatyzacji, która w wielkich miastach, np. w Warszawie, JUŻ doprowadziła do wywalenia na bruk tysięcy ludzi, wielu z nich przy okazji zabijając (jedna z największych zbrodni kapitalistycznej III RP).
Mówiąc krótko, prezydent wrażliwy społecznie opowie się po stronie proletariatu, nie kapitału, czyli po stronie wyzyskiwanych, a nie wyzyskiwaczy. Stanie po stronie kobiet, a nie ludzi, co chcą ograniczać ich prawa. Po stronie osób LGBT, a nie homofobów i innych nazistów. Po stronie prześladowanych, a nie prześladowców.
Takie prezydenta nie było w Polsce od 2005, czyli od zakończenia drugiej kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego. Jego następcy: Lech Kaczyński, Bronisław Komorowski i PAD to prawicowcy, którzy działali, podobnie jak ich macierzyńskie partia, na rzecz wielkiego kapitału i Kościoła, czyli przeciwko społeczeństwu.
Najwyższy czas, by się to zmieniło!
Dlatego oddam swój głos na Roberta Biedronia. Bo on jest wiarygodny, jeśli chodzi o wrażliwość społeczną.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor