Naiwność wyborcza

Oczywiście każda obywatelka i każdy obywatel ma prawo popierać, kogo chce. Nie mam zamiaru wnikać tu w czyjekolwiek poglądy i wybory… no, chyba, że ktoś zamierza głosować na jawnego faszystę, bo wówczas stwarza ogromne zagrożenie dla ogółu społeczeństwa i ludzkiej cywilizacji.
Bywa jednakowoż, że niektórzy wyborcy popisują się większą lub mniejszą naiwnością.
O ile bowiem głosowanie na takiego chociażby Roberta Biedronia czy Władysława Kosiniaka-Kamysza w większości przypadków jest wynikiem świadomego namysłu oraz wynika ze zgodności światopoglądowej z oboma kandydatami, o tyle w wyborach prezydenckich startują też ludzie, oddanie głosu na których trudno logicznie wytłumaczyć.
Częściowo można to powiedzieć o Rafale Trzaskowskim. Jasne, jeśli ktoś popiera Platformę Obywatelską lub którąkolwiek inną formację wchodzącą w skład Koalicji Obywatelskiej, to 28 czerwca poprze też obecnego prezydenta Warszawy. Nic w tym dziwnego ani złego. Trochę się jednak dziwię ludziom, którzy deklarują poglądy lewicowe, ale chcą głosować nie na Roberta Biedronia, lecz na pana Trzaskowskiego właśnie. Tymczasem w jego programie (o czym pisałem wczoraj) postulatów lewicowych jest bardzo mało, o ile w ogóle da się jakiekolwiek wyodrębnić (no, może rozdział Kościoła od państwa, o ile szacowny kandydat będzie w tej sprawie konsekwentny). Dlatego deklaracje rzekomych lewicowców, że poprą właśnie jego w pierwszej turze (o drugiej porozmawiamy po 28 czerwca) brzmią głupio i naiwnie, sprowadzają się wszak do chęci oddania głosu na człowieka o poglądach w większości przeciwstawnych do swoich. To tak, jak gdyby fan niemieckiej motoryzacji kupował sobie samochód francuski, o którym wcześniej mówił, że mu się nie podoba.
Jeszcze gorzej ma się sprawa z Szymonem Hołownią, publicystą i showmanem. Chęć głosowania na niego, niestety, świadczy o politycznym i obywatelskim niewyrobieniu, że o naiwności nie wspomnę.
O ile bowiem pan Trzaskowski jest zawodowym politykiem z pewnym doświadczeniem w tymże fachu, ma też zaplecze w postaci KO, toteż z tychże powodów wzbudzać może zaufanie jako kandydat, o tyle Szymon Hołownia… No właśnie. Nie ma on ŻADNEGO doświadczenia jako polityk… a kandyduje, przypominam, na najwyższe stanowisko w państwie, pełnić którego zdecydowanie nie powinien polityczny amator, nawet ze sporym dorobkiem publicystycznym. Gdyby pan Hołownia kandydował na radnego na jakimkolwiek szczeblu samorządowym, posła, senatora czy nawet europosła, byłoby to jeszcze w porządku, niemniej prezydent nie-polityk wypada nader blado. Zwłaszcza, jeśli jego największym zawodowym osiągnięciem było prowadzenie telewizyjnego show.
Dalej, co prawda ma on w swoim programie całkiem sensowne kwestie, np. dotyczące ochrony środowiska, walką z katastrofą klimatyczną, praw zwierząt, przyjmowania uchodźców, itd. To mu się chwali. Niestety, trudno orzec, jak poradziłby sobie pan Hołownia, współtworząc wraz z rządem politykę zagraniczną, walcząc o wysoką pozycję Polski w Unii Europejskiej, NATO, ONZ i innych organizacjach międzynarodowych, do jakich (k)raj nad Wisłą należy, dbając o poprawę stosunków z Rosją (a poprawić się muszą) czy Chinami, itd. Wątpię, by którakolwiek z głów innych państw traktowała go poważnie, a to dla Polski byłoby oczywiście szkodliwe.
No i pozostaje nasz bohater nader niestały, jeśli chodzi o prawa człowieka. Przykładowo, jego stosunek do związków i małżeństw osób tej samej płci jest dziwaczny; z jednej strony pan Hołownia twierdzi, że szanuje tych ludzi, z drugiej wszelako odmawia im przyznania prawa do zawarcia związku małżeńskiego, a nawet partnerskiego (choć bywają okazje, kiedy twierdzi, że takie prawo jednak by im przyznał; chyba sam dobrze nie wie). Mam również poważne wątpliwości, czy będąc prezydentem, nie podpisałby ustawy zaostrzającej i tak okrutne prawo antyaborcyjne. Jest bowiem ortodoksyjnym katolikiem, przeciwnikiem zabiegów przerywania ciąży (nazywa je „morderstwem”). Obecnie twierdzi, że nie ma możliwości takiego zaostrzenia, ale… No właśnie, co realnie zrobiłby, gdyby odpowiedni akt prawny trafił na jego biurko, tego wiedzieć nie możemy.
Ponadto, nie wierzę w kandydatów niezależnych. To, że pan Hołownia jest bezpartyjny, nie oznacza, iż nikt za nim nie stoi. Przeciwnie, sądzę, że ma potężnych mocodawców; obstawiam wielki kapitał i niektórych przynajmniej biskupów, a i sporo osób współpracujących niegdyś z Donaldem Tuskiem się przy panu Hołowni kręci… Jako prezydent byłby więc marionetką ich wszystkich.
Rzecz jasna, na wybory wybrać się trzeba. Należy bezwzględnie przyłożyć rękę do wysiudania Andrzeja Dudy z Pałacu Prezydenckiego, a także do zmniejszenia poparcia dla kandydatów neonazistowskich, takich jak Krzysztof Bosak. Niemniej jednak, głos powinien zostać oddany z rozmysłem, na kandydata, który stuprocentowo nie niego zasługuje.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor