Zimno

Jesień w pełni, a wraz z nią nastały chłody. Nie wiem, jak w innych częściach Polski, ale w mojej okolicy nocami temperatury spadają już poniżej zera stopni Celsjusza; kiedy o poranku wychodzę na spacer z czworonożnym przyjacielem, łąka, gdzie z nim chodzę, jest cała zaszroniona, warstwy szronu pokrywają też dachy budynków i pojazdy na parkingu. Cóż, niby rzecz naturalna o tej porze roku (acz, biorąc pod uwagę nabierającą tempa katastrofę klimatyczną, trudno określić, które zjawiska atmosferyczne uznać można za stanowiące normę), niemniej jednak ma swoją nad wyraz ponurą konsekwencję.

Otóż, trudno mi nie myśleć o uchodźcach na polsko-białoruskiej granicy, tułających się po podlaskich lasach i cierpiących zimno. Media informują o dziesięciu osobach spośród nich, które zmarły już to z powodu zatrucia grzybami, już to – no właśnie – wychłodzenia (ile NAPRAWDĘ jest ofiar śmiertelnych, trudno określić). A jeszcze nie ma zimy, dopiero jesień się rozkręca. Cieszy, że wielu ludzi dobrej woli usiłuje uchodźcom pomóc, np. wysyłając im dary w postaci m. in. ciepłej odzieży, niemniej jednak PiS-owską politykę, jaka doprowadziła do tego, że potrzebujący pomocy uciekinierzy przed wojną, terrorem i głodem umierają na naszej granicy, uznać należy za zbrodniczą.

Problem jest wszelako szerszy, a zatem o wiele bardziej tragiczny. Każdej oto jesieni i zimy w Polsce zamarzają na śmierć osoby bezdomne (niejednokrotnie o tym pisałem). Nie wszystkie mogą iść do noclegowni, niejednokrotnie tego nie chcą (z różnych powodów, których nie mogę oceniać, nie będąc w takiej sytuacji), zresztą, noclegownie też nie są z gumy… a ludzi, którzy powinni do nich trafić, przybywa.

Bezdomność jako zjawisko społeczne o znaczącej skali pojawiła się w (k)raju nad Wisłą na skutek zniszczenia naszej gospodarki tudzież restauracji nieludzkiego systemu kapitalistycznego w wyjątkowo barbarzyńskim, neoliberalnym wydaniu przez Leszka Balcerowicza na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego stulecia; stanowi ona naturalny, acz rzecz jasna patologiczny efekt istnienia kapitalizmu jako systemu społeczno-ekonomicznego i kapitalistów jako klasy. W dobie Polski Ludowej też występowała, ale była marginalna; dotykała albo ludzi, których własne rodziny wyrzuciły z domów za pijaństwo/przemoc/jedno i drugie, albo też outsiderów, którzy świadomie i dobrowolnie decydowali się prowadzić tryb życia włóczęgów. W kapitalistycznej III RP bezdomnym zostać może KAŻDY. Nawet osoba z wysokimi lub wręcz bardzo wysokimi dochodami może stracić dach nad głową, np. na skutek działalności mafii reprywatyzacyjnych i komorniczych, jeżeli wpadnie w pułapkę zadłużenia, ulegnie wypadkowi lub chorobie, które wyłączą ją z rynku pracy (czyli pozbawią, tymczasowo chociażby, źródła utrzymania), prowadzony przez nią biznes zbankrutuje, albo zwyczajnie wyleci z roboty, gdyż szefowi znudzi się jej twarz. A skoro każdy obywatel i każda obywatelka Polski może ni stąd, ni zowąd zasilić grono bezdomnych, to i każdemu obywatelowi tudzież każdej obywatelce grozi śmierć z przemarznięcia gdzieś w lesie czy parku, pustostanie, na dworcu, itd.

Warto w tym miejscu zaznaczyć, iż Polska jako państwo owładnięte totalnie wypraną z humanitaryzmu doktryną neoliberalną, praktycznie nie prowadzi polityki społecznej (poza szczątkowymi i trudno dostępnymi – w każdym razie, dla ludzi uczciwych, jacy znaleźli się w rzeczywistych kłopotach – zasiłkami oraz ochłapami w rodzaju 500 Plus), toteż nie pomaga osobom w kryzysie bezdomności wyjść z niego. Ceduje to na tzw. „wolny rynek” (choć to właśnie on powoduje, iż w każdej chwili postradać możemy dorobek całego życia, dom/mieszkanie wliczając) i organizacje humanitarne oraz związki wyznaniowe. Te radzą sobie z pomaganiem bezdomnych lepiej lub gorzej, niemniej nie są w stanie zastąpić niesiniejących systemowych działań, jakie powinno prowadzić państwo i samorządy.

Nie zdziwiłbym się też, gdyby w kapitalistycznej Polsce ludzie zamarzali również… we własnych domach. A raczej umierali nie tyle z hipotermii, ile na skutek wynikających z niedogrzania mieszkań chorób. Bo nie stać ich na ogrzewanie (zwłaszcza teraz, przy horrendalnie rosnących cenach) oraz na leki. Dotyczy to ofiar – również stanowiącego naturalną patologię kapitalizmu – skrajnego ubóstwa, skala którego w Polsce ostatnimi czas znów jęła szybko się zwiększać, zwłaszcza wśród emerytów i rencistów.

Ponura konkluzja brzmi tak, że Polska XXI wieku w efekcie zbrodniczych działań Balcerowicza i różnych ugrupowań prawicy postsolidarnościowej, z PiS-em na czele, stała się państwem, gdzie nawet lekki przymrozek może zabić wielu ludzi.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor