Pochwal się

Jednym z głównych elementów kapitalistycznego totalitaryzmu jest (z reguły sztucznie rozbudzany poprzez reklamę, propagandę i im podobne zabiegi) konsumpcjonizm, czyli dążenie do zwiększania stanu posiadania. Wiadomo – im więcej kupujemy, tym większe zyski trafiają do kapitalistów, czyli prywatnych właścicieli środków produkcji. Zależy im więc, by ten nasz konsumpcjonizm był możliwie bezrefleksyjny, czyli polegał na nabywaniu wszystkiego, co wpadnie nam w oczy, a nie tego (i w takich ilościach), czego rzeczywiście potrzebujemy, jak również na ciągłym wymienianiu dobrych jeszcze rzeczy na nowe (niedawno o tym pisałem).

Kapitaliści cieszą się najbardziej, gdy kupujemy drogie rzeczy; jeżeli nie stać nas na nie, to zachęcani jesteśmy do brania kredytów i pożyczek, na czym z kolei zyskuje finansjera (też, rzecz jasna, kapitaliści). I stosują różnorodne techniki manipulacji, abyśmy takie właśnie produkty wybierali podczas zakupów. Potrafią, dla przykładu, łechtać naszą próżność.

Wmawiają nam zatem, iż im coś droższe, tym lepsze (nie zawsze tak jest, bo we współczesnym kapitalizmie cena dobra lub usługi zależna jest od marki, płacimy więc za logo, a niekoniecznie za jakość), sugerując przy tym, że im więcej pieniędzy wydamy, tym większym prestiżem nabytego towaru będziemy się cieszyli.

I tu dochodzimy do zasadniczego tematu dzisiejszej notki. Oto kapitalistyczna propaganda przekonuje nas, że powinniśmy posiadać – czyli oczywiście kupować i w ten sposób napychać konta bankowe kapitalistów – nie tylko, a raczej nie tyle celem zaspokojenia WŁASNYCH potrzeb, ile po to, by się pokazać, czyli zwiększyć, najczęściej pozornie (a bywa, że i żałośnie, co we wspaniały sposób wyszydza brytyjski serial komediowy Co ludzie powiedzą) swój status społeczny, wedle kapitalistycznego przekazu, związany z tym, co mamy. Innymi słowy, kup to czy tamto, człowieku, żeby się tym pochwalić.

I tak, propagandyści kapitalizmu usiłują sterować nami w taki sposób, byśmy samochód kupowali nie po to, żeby wygodnie, bezpiecznie, ekonomicznie, a ostatnio coraz częściej również ekologicznie się nim przemieszczać, lecz celem zaimponowania sąsiadom, przyjaciołom, krewnym, itd. Smartfon, analogicznie, w tym kontekście przestaje być urządzeniem służącym do komunikowania się na odległość z innymi ludźmi, lecz ma za zadanie wbić w fotel kolegów ze szkoły/studiów/pracy mnogością funkcji, z jakich w większości przypadków nigdy nie skorzystamy, no i, ma się rozumieć, marką. Komputer winien powalać mocą obliczeniową, która w codziennym użytkowaniu nie jest potrzebna, jeśli nie wykonujemy zawodu wymagającego korzystania ze specjalistycznych programów (te często faktycznie mają wysokie wymagania sprzętowe). Telewizor musi mieć gigantyczny ekran, by podziwiali go goście, a że od oglądania takiego bolą nas oczy, to już nieważne. Odzież może sobie być brzydka, niewygodna lub i jedno, i drugie, ale jeśli jest „markowa”, to bliźni będą nam jej zazdrościli (tak przynajmniej wmawiają nam kapitalistyczni manipulatorzy); identycznie rzecz ma się z obuwiem. I tak dalej.

A za ten niby to prestiż, za owo chwalenie się nabytymi dobrami musimy oczywiście słono zapłacić, zwiększając zyski prywatnych właścicieli środków produkcji. Zapłacić, a wręcz przepłacić, bo jako się rzekło, jeśli damy się na taki przekaz złapać, to kupujemy coś, co w istocie nie jest nam potrzebne, a zatem bulimy za to, z czego realnie nie skorzystamy.

Jest jakiś sposób, by nie wpaść w tę pułapkę zastawioną na nasze pieniądze? Owszem, i to dość prosty.

Wystarczy dobrze poznać siebie, swoje gusta, oczekiwania i potrzeby. I rozsądnie myśleć właśnie o sobie, kiedy robimy zakupy. Wybierzmy oto towar, jaki NAM odpowiada, nie zastanawiając się, co o nim powiedzą inni ludzie. Przecież, jeżeli wydajemy pieniądze – nieraz ciężkie – na samochód, telewizor, komputer/smartfon/inne urządzenie elektroniczne, meble, akcesoria domowe, odzież, obuwie i cokolwiek innego, robimy to dla SIEBIE. Rozsądnie podchodząc do życia, można się nim cieszyć, nie wydając fortuny. Może się okazać (miałem w życiu takie sytuacje, wcale nie tak mało), że tańszy produkt niemarkowy lub mający logo marki niebudzącej (sztucznie oczywiście wykreowanego) uznania, będzie nam dłużej i lepiej służył, dostarczając przyjemności tudzież zadowolenia, niż jego odpowiednik ze znaczkiem, za jaki wyłożymy dodatkową kasę.

Jeżeli już decyduję się na określony zakup, to nabywane dobro bądź usługa mają odpowiadać MNIE, i najczęściej mam w głębokim poważaniu, czy ktoś na ich widok zagwiżdże z podziwem, czy nie. Przecież każdą rzecz kupuję dla siebie, a nie dla sąsiada, kuzyna czy przyjaciela (wyłączając, rzecz jasna, prezenty). Jeśli dochodzę do wniosku, iż bardziej zadowoli mnie tańszy towar, to na niego się właśnie decyduję, mając gdzieś, co ludzie powiedzą. I płacę za coś, co RZECZYWIŚCIE jest mi potrzebne. Bardzo też rzadko chwalę się swoimi zakupami, a jeśli już, to najczęściej książką lub filmem.

Jak do tej pory, dobrze na takim działaniu wychodzę.

PS. Jutro notki nie będzie z powodu ważnego dla mnie wyjazdu. Serdecznie z góry przepraszam.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor