Uwstecznieni

Szczerze przyznam, że na polskiej scenie politycznej brakuje mi ugrupowań, myślenie i działanie których byłoby ukierunkowane na przyszłość. Do takich zaliczyć można w zasadzie jedynie Lewicę (koalicja Nowej Lewicy, Lewicy Razem oraz PPS-u) i Zielonych (wchodzą, niestety, w skład konserwatywnej Koalicji Obywatelskiej, co zdaje się zabijać ich ideologiczny potencjał oraz powoduje ich marginalizację). Teoretycznie do tej grupy zaliczyć można też Polskę 2050 Szymona Hołowni, ale jest to formacja przyszłościowa jedynie z nazwy, przy czym jej lider, znany showman, chyba nie zdaje sobie sprawy, iż do 2050 roku nasz przeklęty gatunek radośnie wymrze, o ile nie uda nam się powstrzymać katastrofy klimatycznej; bliższe wszelako przyjrzenie ujawnia wypełzającego na wierzch robala wstecznictwa i konserwatyzmu.

No właśnie. Zdecydowana większość polskiej sceny politycznej to ugrupowania najzwyczajniej w świecie uwstecznione, mentalnie zacofane, zakorzenione w przeszłości, niedostrzegające, że świat pędzi naprzód. Przypominają chłopów z, wybitnego skądinąd, filmu Konopielka (reż. Witold Leszczyński), na podstawie prozy Edwarda Redlińskiego, kłócących się o to, czy zboże należy żąć kosą czy sierpem, podczas gdy nad ich głowami przelatywał odrzutowiec. To czysty, betonowy konserwatyzm, bojący się zmian, i to bynajmniej nie tylko rewolucyjnych, ale nawet drobnych, choćby wieść miały ku lepszemu.

Ta oto, większość polskich polityków – zarówno rządowych, jak też rzekomo „opozycyjnych” – zgrozą napawa to, by osoby tej samej płci mogły wziąć ślub (ci TROCHĘ mniej zacofani dopuszczają z wielkim bólem odwłoka związki partnerskie, lecz z podkreśleniem, iż nie mogą to być małżeństwa w sensie prawnym), a już adopcja przez nie dzieci to dla tych zacofańców szczytowa forma koszmaru sennego. Ci noszący pozory cywilizacji twierdzą, oficjalnie przynajmniej, że zmiany w tym kierunku może kiedyś nastąpią, ale dopiero w odległej, bliżej nieokreślonej przyszłości, bo „teraz jest na nie za wcześnie” (to „za wcześnie” podkreślają od lat, dla nich jest ono stanem permanentnym).

Identycznie rzecz się ma z prawami kobiet, zwłaszcza tym do decydowania o własnym organizmie. Większość naszych polityków, a raczej politykierów, chciałyby, aby przedstawicielki płci żeńskiej takiego prawa w ogóle nie miały, a jeśli już, w to nad wyraz ograniczonym zakresie, przedstawianym kłamliwie jako „kompromis aborcyjny”. Wielokrotnie o tym pisałem, toteż nie chcę się tu powtarzać.

Kolejnym elementem tegoż uwstecznienia mentalnego prawie całej – poza dwoma, jako się rzekło, ugrupowaniami – nadwiślańskiej sceny politycznej jest klerykalizm. Może on przybierać formę bardziej (PiS, Konfederacja i reszta skrajnej prawicy) bądź nieco mniej prymitywną (PO/KO, PSL, Polska 2050), ale wizja Polski jako państwa wyznaniowego, w którym pozycja Kościoła katolickiego jest uprzywilejowana, a jego wpływ na prawodawstwo i szkolnictwo pozostaje dominujący, stanowi nienaruszalny fundament. Owszem, czasem jeden czy drugi politykier bąknie coś o tym, że warto by pozdejmować krzyże ze ścian w obiektach publicznych, niemniej to tylko cyniczna zagrywka, mająca na celu zmanipulowanie rozczarowanego purpurą i czernią elektoratu.

Gospodarka? Większość polskiej sceny politycznej w kategorii tej tkwi w okowach myślenia XIX-wiecznego, czyli uznaje wyłącznie dziki kapitalizm, z prywatną własnością środków produkcji jako jedynie słuszną (spółdzielnie, akcjonariat fanatyczny są „be”, a własność państwowa – tak, ale pod warunkiem, że dzięki niej powstaną synekury dla krewnych i znajomych królika), kapitalistami dla zysku niszczącymi planetę i maksymalnie eksploatującymi pozbawioną praw klasę pracującą (czyli 99 proc. społeczeństwa). Związki zawodowe, uregulowany czas pracy, prawo do urlopu, a przede wszystkim wypłata pozwalająca się utrzymać, to dla naszych betonowo konserwatywnych politykierów – poza Lewicą i ewentualnie Zielonymi – „fanaberia”, „roszczeniowość”, a w ogóle, to „jeszcze na nie za wcześnie, bo jesteśmy na dorobku i Polski nie stać”. Odejście od rabunkowego, kompletnie nieracjonalnego i zabijającego planetę kapitalizmu na rzecz systemu bardziej sprawiedliwego społecznie, lepszego dla przyrody tudzież klimatu oraz w ogóle bardziej racjonalnego, jest dla tych ciemniaków totalną abstrakcją lub, co w sumie częstsze, czystą herezją.

Energetyka? Tylko węgiel, ewentualnie kiedyś tam atom – głoszą polscy uwstecznieni politycy, odnawialne źródła energii niekiedy, owszem, uznając, ale z myślą o wprowadzeniu ich w dalekiej przyszłości. Na przyrodę, surowce naturalne, ziemię pod uprawy, wodę pitną, itd. spoglądają przez okulary z XIX, ewentualnie pierwszej połowy XX wieku, czyli jako na zasoby do wyeksploatowania przez kapitalistów i nic poza tym. Katastrofę klimatyczną ci zacofańcy albo kwestionują (skrajna prawica), albo ignorują jej skalę i powagę (umiarkowana prawica). Walka z nią, podobnie jak ochrona przyrody, prawa zwierząt, itd., to dla tego pokrytego mentalną zgnilizną betonu „fanaberia” głównie młodego pokolenia.

I tak dalej; praktycznie w każdej dziedzinie życia widać, jak bardzo mamy uwstecznioną mentalnie scenę polityczną. Owszem, stopień tegoż uwstecznienia jest różny. PiS, Konfederacja, Kukiz’15 i reszta skrajnej prawicy (pozaparlamentarni nacjonaliści, neofaszyści i neonaziści) tkwią w ideologicznej jaskini, PO, Nowoczesna, PSL i Polska 2050 zatrzymały się na etapie kategorii myślowych przełomu XIX i XX stulecia, nieco lepiej jest z Inicjatywą Polską, ale to maleńka formacja, zmarginalizowana w KO. Jako się rzekło, tylko Lewica i Zieloni umysłowo dorośli do wieku XXI, dostrzegają oraz, co istotne, rozumieją zmiany zachodzące na świecie i chcą za nimi nadążyć, a ich tok myślowy ukierunkowany jest na przyszłość, nie na przeszłość. Zatem na te dwie formacje warto oddać swój głos, jeśli chcemy iść naprzód. I tylko na nie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor