Kapłan i lewita

Czy tego chcemy, czy nie, Biblia (chodzi mi tu konkretnie o ową księgę, nie tyle o chrześcijaństwo jako religię) stanowi jeden z głównych elementów ludzkiej cywilizacji, podobnie zresztą jak Koran, mitologia grecko-rzymska czy nordycka oraz klasyczne dzieła literackie w stylu powieści Tołstoja, Dumasa czy Tolkiena. Tak jest, i tyle. Bez względu zatem, jaką – i czy jakąkolwiek – religię wyznajemy, większość z nas kojarzy zaczerpnięte ze Starego i Nowego Testamentu historie, przynajmniej te najpopularniejsze, w tym Jezusowe przypowieści. Niektóre z nich przeszły wręcz do idiomów i przysłów.

Do takowych z pewnością zalicza się, zamieszona w Ewangelii wg (św., jak dodają katolicy i chyba prawosławni, a co pomijają protestanci nieuznający kultu świętych) Łukasza, Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie. Na nią to – gwoli dygresji – powołał się papież Franciszek w swojej ostatniej encyklice, zawierającej myśl społeczną naprawdę bliską socjalizmowi.

Przypomnę dla porządku fabułę tej historyjki: pewien Żyd (co ważne) z I wieku n. e. zostaje napadnięty przez bandytów na drodze z Jerozolimy do Jerycha. Nie tylko rabują oni jego dobytek, ale też poważnie go ranią i w takim stanie zostawiają na śmierć. Tą samą trasą przechodzi żydowski kapłan, który mija poszkodowanego, podobnie jak lewita (człowiek z rodu Lewiego, jednego z dwunastu synów Jakuba, od których to ma się wywodzić dwanaście plemion Izraela; lewici pełnili niekapłańskie funkcje religijne, takie jak sprzątanie i strzeżenie Świątyni Jerozolimskiej, kompozycja muzyki sakralnej, organizacja obrzędów, itd., bywali również urzędnikami). Dopiero podróżujący Samarytanin – przedstawiciel skłóconej z Żydami i pogardzanej przez nich grupy etniczno-religijnej, wyznającej wiarę podobną do judaizmu – udziela mu pomocy, nie bacząc na dzielące ich różnice religijne, społeczne, narodowościowe, itd.

Kiedy Jezus opowiadał tę przypowieść, chciał namówić swoich zwolenników, by nie żywili wrogości wobec grup (wszelkich kategorii) innych niż własna, bo nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem dobro nie przyjdzie od osoby uważanej za – realnego lub, częściej, urojonego wroga; innymi słowy, chodzi o nieuleganie irracjonalnej niechęci i nienawiści wobec „obcych”. Z czasem historyjka owa ewoluowała do uniwersalnej opowieści o ludzkiej wrażliwości, miłosierdziu i dobroci, z czym kojarzona jest obecnie. Samarytanin stał się symbolem tychże przymiotów, kapłana zaś i lewitę uznajemy za postacie antypatyczne, wyzbyte z humanitaryzmu. A właśnie nie do końca słusznie.

Żeby dobrze zrozumieć postępowanie tych dwóch bohaterów przypowieści, musimy znać jej kontekst. Otóż, judaizm w I wieku n. e. (nie wiem, jak to jest z obecnym stadium rozwoju tej religii, acz przypuszczam, że podobnie) zawierał cały szereg nakazów/przykazań odnoszących się do tzw. rytualnej nieczystości. Ta mogła wynikać z ludzkiego niemoralnego zachowania, np. popełnienia przestępstwa… ale też z nieprzestrzegania nakazów higienicznych. Przykładowo, dotykając krwi lub przynajmniej przebywając w bezpośredniej jej bliskości, stawało się na pewien czas człowiekiem „nieczystym”… a takiej osobie nie wolno było uczestniczyć w obrzędach religijnych. Innymi słowy, gdyby kapłan i lewita pomogli rannemu, nie mogliby wykonać swojej pracy, co pozbawiłoby ich środków do życia. Stanęli zatem przed tragicznym wyborem, narzuconym przez fanatyczne prawo religijne – albo wykazać się humanitaryzmem i pomóc ofierze przestępców, albo zapewnić byt sobie i swojej rodzinie. Wybrali to drugie, choć może chcieli inaczej.

Nie byli więc ludźmi złymi z natury, lecz niewrażliwość na los bliźniego została im z góry narzucona przez nieludzki system, w ramach jakiego egzystowali.

Ich postawę, jakkolwiek efekty jej – w postaci ludzkiego cierpienia – były paskudne, należy zatem ocenić inaczej, niż to, co rodzima prawica (jedynie Szymon Hołownia się z tego schematu pozytywnie wyłamuje) robi z uchodźcami na granicy polsko-białoruskiej. Jedni – PiS-owcy, konfederacji oraz reszta skrajnego prawactwa – domagają się budowy muru, który ma jakoby zapobiec przedostaniu się tych ludzi na terytorium Polski, wypychają ich do Białorusi, wywożą do lasu, nie dopuszczają do nich medyków, itp. Inni – głównie chodzi tu o PO/KO i PSL – uchodźców ignorują lub krytycznie odnoszą się do inicjatyw udzielania im pomocy; spośród tej grupy szczególnie odrażająco wypadli Donald Tusk i Borys Budka, który obsobaczyli posła Franka Sterczewskiego za to, że zachował się bardzo przyzwoicie, usiłując naśladować ewangelicznego Samarytanina, czyli po prostu dostarczyć uchodźcom pomocy.

Co istotne, polscy prawicowcy nie pomagają – a często również uniemożliwiają takie działanie innym ludziom – uchodźcom nie dlatego, że nie mogą, lecz z tej przyczyny, iż zwyczajnie nie chcą wyciągnąć ku nim pomocnej dłoni. Są bowiem jednostkami albo przepełnionymi zabobonnym lękiem przed „obcymi” (obcokrajowcami, wyznawcami innych niż rzymski katolicyzm religii, itd.), albo wyzutymi z jakiejkolwiek wrażliwości na ludzkie cierpienie.

A chyba najgorsze w ich zdegenerowanym moralnie i etycznie postępowaniu jest to, że skazują uchodźców – w tym dzieci! – na śmierć z wyziębienia lub zatrucia grzybami, powołując się na Boga…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor