Kiedy czegoś nie potrzebujemy

Na początek przepraszam za trzydniową nieobecność w tym tygodniu. Musiałem pozałatwiać ważne sprawy, związane ze sprzedażą nieruchomości odziedziczonej po rodzicach, a że znajdowała się ona dość daleko od mojego miejsca zamieszkania, to i jeden dzień był mi potrzebny na powrót do domu, odpoczynek po podróży, itd.

A dlaczego w ogóle ją sprzedawałem? Powodów było kilka, począwszy od ekonomicznego, a na osobistych (których tu rzecz jasna nie mam zamiaru poruszać) skończywszy. Tak naprawdę sprowadzały się one do tego, że jej utrzymywanie – zwłaszcza, biorąc pod uwagę odległość, którą musiałem pokonać, by się do niej dostać, ceny benzyny, itd. – było dla mnie zbyt ciężkie oraz nieopłacalne. Wolałem więc sprzedać tę nieruchomość ludziom, którzy chcą z niej korzystać i się nią cieszą.

Nie tylko z nią zresztą tak zrobiłem. Po zmarłych rodzicach zostało mi trochę przedmiotów, z których po prostu nie korzystam. Niektóre oddałem życzliwym osobom (na przykład palmę, jaka rozrosła się na tyle, że zaczynało dla niej brakować miejsca w pokoju, zwłaszcza na wysokość), inne sprzedałem, a te, które nie nadawały się już do użytku, wywiozłem do PSZOK-u. Nie lubię w domu/garażu/piwnicy trzymać zbędnych rzeczy (znacznie bardziej odpowiada mi przeznaczenie wolnego miejsca na książki czy filmy), toteż…

No właśnie. W telewizji i innych mediach bez trudu natknąć się można na reklamy serwisów ogłoszeniowych, za pośrednictwem których da się sprzedać/kupić już to używaną odzież, już to jakieś przedmioty codziennego użytku, już to pojazdy czy narzędzia, już to nieruchomości, słowem – wszystko lub prawie wszystko. Niektóre wprost namawiają nas do pozbycia się czegoś, z czego z różnych przyczyn nie korzystamy.

Oczywiście, jest to działalność stuprocentowo kapitalistyczna, zatem owe portale prowadzone są dla zysku. Niemniej, i tak dobrze, że w ogóle one działają, ponieważ same w sobie stanowią element minimalnej choćby racjonalizacji systemu. Jak wielokrotnie pisałem, kapitalizm znajduje się obecnie na takim etapie rozwoju (lub regresu, zależnie od punktu widzenia), że najbardziej opłaca się produkowanie dóbr o niskiej trwałości, a zarazem takich, których naprawa jest nieopłacalna; nawet drobne zużyciu lub niewielka awaria ma skłonić (zmusić?) użytkownika do wyrzucenia danego przedmiotu i kupna nowego, co zwielokrotni zyski kapitaliście. Konsumpcja – czyli w tym wypadku chęć nabywania coraz to nowych rzeczy – napędzana jest też na inne sposoby, np. poprzez reklamę. Efekt jest taki, że często kupujemy coś, czego szybko przestajemy używać (a bywa, że nie używamy wcale). Niekiedy zwiększenie naszego stanu posiadania nie wiąże się z konsumpcjonizmem, bo dany przedmiot możemy otrzymać choćby w spadku (jak ja wspomnianą na początku notki nieruchomość) lub w prezencie (a potem ląduje on na półce bądź w szafie…). Wówczas, zamiast wyrzucać nadające się jeszcze do użytku rzeczy, najlepiej jest sprzedać je komuś, kto z nich skorzysta; dzięki temu mniej zanieczyszczamy świat.

Niekoniecznie zresztą trzeba przeprowadzać transakcje handlowe. Palmę, jak wspomniałem wyżej, oddałem za darmo (zależało mi na jej dobrostanie, nie na pieniądzach), ubrania po zmarłych rodzicach dałem do punktu zbiórki PCK, itd. Działa cała masa inicjatyw, które umożliwiają oddawanie lub podział dóbr. Przykładowo, jeśli przeczytaliśmy już książkę i nie zamierzamy do niej wracać, możemy ją zostawić w ośrodku kultury (ten w mojej miejscowości umożliwia takie działanie), ewentualnie zamieniając ją tam na inną. Odbywają się zbiórki żywności, używanej elektroniki, odzieży, itd.

I dobrze. Jeżeli czegoś nie potrzebujemy, to sprzedajmy to albo – jeszcze lepiej – podzielmy się tym.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor