Długie używanie

Kilka już ładnych razy pisałem, że kapitalizm doszedł do takiego stadium, iż najbardziej opłacalna jest produkcja (oraz oczywiście sprzedaż) wyrobów o niskiej trwałości lub przynajmniej tak skonstruowanych, że w razie zużycia, awarii, uszkodzenia lub innych tego typu kłopotów, ich naprawa jest nieopłacalna (w każdym razie, dużo mniej niż wymiana), a bywa, że i wręcz niemożliwa – szczególnie w przypadku tzw. niemarkowych sprzętów.

Chodzi o to, by w warunkach konkurencji klienci nabywali coraz to nowe, nowe i nowe produkty, generując zyski kapitalistom. Obok niskiej trwałości dóbr, czynnikiem generującym owo tempo zakupów jest też rozbudzona z pomocą chociażby intensywnych reklam chęć konsumpcji, nakazująca nabywanie już to nowych ubrań czy obuwia (choć szafa pełna jeszcze dobrych ciuchów tudzież butów), już to nowego smartfona/komputera/pralki/lodówki/telewizora (mimo iż dotychczasowe zupełnie sprawnych działają), już to nowych mebli bądź innego wyposażenia domowego, już to nowego samochodu…

A potem mamy zaśmiecony i tonący w złomie świat, plastik znajduje się już w naszych organizmach, katastrofa zaś klimatyczna szaleje…

Cóż, jeśli zakupy wymuszone są przez niską trwałość danego produktu, zmiksowaną w równych proporcjach z nieopłacalnością jego naprawy, to nic nie poradzimy – trzeba rzecz ową wymienić na nową lub przynajmniej nowszą. Lecz szałowi zakupów wygenerowanemu przez reklamy oraz inne rodzaje przekazu propagandowego systemu kapitalistycznego, wcale nie trzeba ulegać. Wystarczy w tym celu odrobina zdrowego rozsądku.

Przykładowo, mam tak, że wykorzystuję swoje rzeczy, dopóki mogę, a wymieniam je na nowe dopiero, gdy muszę. Chodzę w butach, aż się rozwalą lub rozchodzą na tyle, że przestają nadawać się do użytku; podobnie jest z odzieżą – nowe ciuchy kupuję, kiedy stare są do wyrzucenia. Elektronikę wymieniam, kiedy przestaje działać (pada oprogramowanie, hardware się sypie, itd.). Za poszukiwanie nowego samochodu biorę się, gdy koszta utrzymania dotychczasowego (przeglądy, naprawy, ubezpieczenie; paliwa tu nie liczę) przekraczają jego wartość rynkową lub przynajmniej niebezpiecznie wokół niej oscylują. I tak dalej.

Mówiąc krótko, nie ulegam szałowi zakupów. Nie gonię do sklepu (ani nie składam zamówienia) po daną nowość tylko dlatego, że jest nowością. Skoro, dajmy na to, telewizor mi działa, obraz nie faluje ani nie śnieży, dźwięk nie zanika, z obudowy nie bucha dym, itd., do tego całość sprawie kooperuje z dekoderem od kablówki, nie widzę sensu, bym miał wykładać kasę na nowy, bo akurat wszedł na rynek. Po kiego grzyba? Byłby to zbędny wydatek, nadto połączony z dokładaniem się do ogólnego zaśmiecenia świata.

No i dlaczego niby miałbym na siłę wymieniać coś, do czego jestem przyzwyczajony, i co dobrze mi służy?

W tym moim postępowaniu nie chodzi o jakiś bunt, sprzeciwienie się zasadom funkcjonowaniu systemu, ani nawet o to, że nie lubię zakupów (lubię, zwłaszcza książek, filmów oraz aut, przy czym tych ostatnich dokonuję raz na ileś tam lat). Po prostu, staram się rozsądnie spoglądać na życie i działać tak, by to mnie było jak najwygodniej oraz jak najekonomiczniej. A że dzięki temu nie wywalam na śmietnik dobrych jeszcze, tzn. nadających się do użycia rzeczy, czyli nie przykładam zanadto ręki do nadmiernego zaśmiecenia kochanej naszej planety, to chyba też dobrze.

No i, jeśli posiadam coś, z czego jestem zadowolony, i z czego po prostu lubię korzystać, to staram się używać owego przedmiotu jak najdłużej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor