Polska nierównościami stoi
Jest
dziedzina, w której Polska przoduje na tle pozostałych państw
członkowskich Unii Europejskiej. Ale nie ma się, niestety, czym
chwalić, bowiem chodzi o nierówności społeczne, innymi słowy –
to, czy bogaci się bogacą, a biedni biednieją, czy też przepaść
między nimi jest powoli zasypywana.
Niestety,
w (k)raju nad Wisłą na
zaledwie 10 proc. najbogatszych obywateli przypada aż 40 proc.
dochodu narodowego. Wyliczenia takie przedstawili badacze z
Laboratorium Nierówności na Świecie (World
Inequality Lab),
czyli ośrodka naukowego, jednym z twórców którego jest Thomas
Piketty, autor książki Kapitał w XXI wieku, zarazem jeden z
najwybitniejszych badaczy oraz krytyków współczesnego kapitalizmu
i jego patologii, w tej liczbie nierówności społecznych właśnie.
Czyli
polski
poziom dysproporcji między obywatelami najmniej, a najbardziej
zamożnymi
jest
wyższy niż w takiej
na przykład
Francji, gdzie ludzie mieszkający poza metropoliami ubożeją w
przyspieszonym tempie, a że na skutek neoliberalnej polityki
społecznej właśnie oni (zamiast krezusów) łupieni są podatkami,
dosłownie nie mają za co się utrzymać, czego skutkiem są
regularne protesty Żółtych Kamizelek. I wyższe niż w Grecji,
której gospodarkę rozwalił światowy kapitał i
podległe mu struktury bankowe oraz międzynarodowe, co również
doprowadziło do znaczącej pauperyzacji większości obywateli. W
(k)raju nad Wisłą najzamożniejsi krezusi konsumują wypracowane
przez gospodarkę bogactwo w jeszcze większym stopniu, niż w
pozostałych państwach UE, podczas gdy obywatelom o dochodach
średnich i niskich dostają się z tegoż bogactwa ochłapy jeszcze
mizerniejsze niż w pozostałych społeczeństwach unijnych.
Trochę, ale tylko trochę pocieszające jest to, iż począwszy od
2015 r., kiedy sięgnęły one apogeum, nierówności społeczne w
Polsce powoli maleją (ciekawe, czy przyczyniło się do tego 500
Plus)?
Powody
owego
ponurego stanu rzeczy
w (k)raju nad Wisłą są wiadome i jasne dla każdego, kto jako tako
interesuje się ekonomią oraz polityką społeczną, a do tego
poglądy ma ulokowane na lewo od centrum, czyli potrafi myśleć.
Z
jednej bowiem strony zarobki w Polsce są nader niskie na tle naszych
zachodnich, południowych (tak, tak!) oraz północnych (tzn.
skandynawskich) sąsiadów. W porównaniu z nawet kiepsko sytuowanym
Niemcem, Austriakiem, Francuzem czy Szwedem, średnio sytuowany Polak
wydaje się nędzarzem (zwłaszcza, że ceny podstawowych artykułów
są u nas na porównywalnym, a często nawet wyższym poziomie niż
na Zachodzie, nadto, im biedniejszy region, tym w sklepach drożej).
W
Polsce przybywa pracowników, którzy zarabiają kwotę
PONIŻEJ ustawowej płacy minimalnej (za sprawą plagi śmieciówek
czy wymuszonego samozatrudnienia, oczywiście), a jeśli czyjeś
wynagrodzenia rosną, to i tak znacznie wolniej, niż wydajność
pracy.
Tymczasem
prawidła nieludzkiego systemu kapitalistycznego są takie, że im
mniejszą wypłatę, w stosunku do wyprodukowanego przez siebie dobra
lub usługi, otrzyma pracownik, tym większy zysk (w postaci wartości
dodatkowej, pobieranie której nazywa się wyzyskiem) trafi do
portfela czy na konto kapitalisty. Czyli prywatni właściciele
środków produkcji bogacą się tym bardziej, im mniej płacą za
pracę – co rzecz jasna przekłada się na rozrost nierówności
społecznych. A pamiętać trzeba, iż Polska skolonizowana jest
przez międzynarodowy kapitał (lokalni kapitaliści też oczywiście
tu działają, kooperując z firmami międzynarodowymi lub będąc
ich podwykonawcami), który szuka nad Wisłą TANIEJ siły roboczej,
zatem płaci za robotę MAŁO, skutkiem czego większość z nas
biednieje, a bogaci się garstka zaledwie.
Na
rozrost nierówności wpływ ma również nader w Polsce
niesprawiedliwy system podatkowy, de facto regresywny, czyli bardziej
obciążający obywateli bidnych niż bogatych. Kwota wolna od
podatku jest zbyt
niska, tylko absolutni nędzarze (nie wszyscy zresztą) się w niej
mieszczą, progi podatków dochodowych wprawdzie są dwa (trzeci,
najwyższy, zniosło za poprzednich swoich rządów niby to
„prospołeczne” Bezprawie i Niesprawiedliwość), ale i tak
krezusi odprowadzają znacznie niższe, w stosunku do swoich
dochodów, daniny niż większość z nas – czyli ich bogactwo
rośnie, podczas gdy nasze maleje. Mało tego, część polskich
kapitalistów radośnie okrada państwo i społeczeństwo (a
zatem
NAS!), rejestrując swoje przedsiębiorstwa w rajach podatkowych, a
więc podatków u nas ci
złodzieje
w ogóle NIE PŁACĄ, przyczyniając się do dalszego pogłębienia
różnic dochodowych między poszczególnymi warstwami społecznymi.
Dalej, w Polsce bardzo wysokie są podatki pośrednie, co skutkuje
znacznymi cenami praktycznie wszystkich dóbr i usług, a to znów
mocniej wali w ludzi niezamożnych
niż w bogaczy.
Jeśli
do tego dodamy fakt,
że w (k)raju nad Wisłą bezpłatnych usług publicznych jest bardzo
mało (czyli
redystrybucja praktycznie nie występuje),
a niewielkie zniżki przysługują części jedynie obywateli… cóż,
mamy dalsze uszczuplenie stanu posiadania osób o niskich i średnich
dochodach.
Tak
zatem, kapitalistyczna Polska nierównościami społecznymi stoi. Ich
występowanie jest naturalną patologią kapitalizmu, systemu
bazującego wszak na wyzysku i na podporządkowaniu władzy
państwowej interesom prywatnych właścicieli największych
koncernów, ale w (k)raju nad Wisłą rosną one ze względu nie
tylko na niskie płace, ale też niesprawiedliwy, utworzony pod
kapitalistycznych pasożytów system podatkowy i prawie zerową
redystrybucję dochodową. I tak będzie zawsze, dokąd przy sterze
władzy pozostanie wysługująca się kapitałowi prawica.
Komentarze
Prześlij komentarz