Najpierw książki, potem ludzie

Cały internet huczy, podobnie zresztą jak inne media, za sprawą słynnych już również poza granicami Polski gdańskich rekolekcji, podczas których ksiądz, w obecności wiernych i ministrantów, urządził sobie ognisko. Gdyby smażył kiełbaski, wszystko byłoby okej; duchowny wszelako postanowił sfajczyć książki z serii Harry Potter i Zmierzch, akcesoria związane z serialem animowanym Hello Kitty oraz „przedmioty magiczne” (sic!), w tym hinduistyczne symbole szczęścia. Media, komentując ponure owo wydarzenie, skupiają się głównie na książkach, gdyż akt ich spalenia budzi oczywiste skojarzenia, o których za chwilę.
Jak łatwo się domyślić, palenie wymienionych wyżej przedmiotów miało na celu zwalczenie ich „szatańskiego wpływu”; od lat różni fanatycy (bynajmniej nie tylko katoliccy!) utożsamiają Harry’ego Pottera czy Hello Kitty z diabłem (który oczywiście jest literacką/filozoficzną metaforą zła tkwiącego w nas, ludziach, jak też czyhających na nas pokus, co przyznał zresztą jakiś czas temu generał jezuitów). Cóż, widocznie ksiądz rekolekcjonista nie był oczytany, bo gdyby był, rzuciłby na stos także powieść Dobry Omen Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana (książka bardzo zabawna, a jednocześnie ogromnie optymistyczna), Mistrza i Małgorzatę Michaiła Bułhakowa (cokolwiek by mówić, Behemot wymiata), Egzorcystę Williama Petera Blatty’ego (niezły kawał horroru, podobnie jak ekranizacja), o kolejnych wydaniach ze wszech miar wybitnych, stanowiących arcyklasykę literatury grozy opowiadań Howarda Phillipsa Lovecrafta nie wspominając (a niech tego księżulka Cthulhu swoimi mackami wyryćka!).
Rozpalenie owego stosu, jak łatwo się domyślić, wywołało oburzenie, połączone – nie bezzasadnie – z lękiem, u większości co bardziej otwartych intelektualnie internautów tudzież komentatorów. Ostro po autorach wydarzenia pojechali intelektualiści związani z Kościołem katolickim, zwłaszcza publicysta Szymon Hołownia (pozdrawiam), ksiądz Wojciech Lemański (który w swoim facebookowym komentarzu łączy je z ogólnym kryzysem trawiącym od środka instytucję, dla jakiej pracuje) czy ksiądz Kazimierz Sowa. Nie ma się czemu dziwić, trudno bowiem nie zauważyć, że gdańskie ogniste rekolekcje skompromitowały Kościół.
Używanie mają autorzy memów i rysunków satyrycznych, fala kpiny przewala się przez internet. I słusznie! Ale przychodzi też o wiele bardziej ponura refleksji.
Palenie ksiąg/książek/zwojów, niszczenie rzeźb, posągów, itd. ma długą i niewesołą tradycję. Kontekst czasem bywał polityczny, np. faraonowie niszczyli płaskorzeźby i hieroglify upamiętniające sukcesy ich poprzedników, IPN stara się wymazać lewicowych bohaterów z narracji o historii Polski, itd. Bywał też religijny, nieodmiennie łączący się z fanatyzmem. Pod koniec IV wieku chrześcijanie spalili (acz nie wszystkie teksty z epoki to potwierdzają) część zbiorów Biblioteki Aleksandryjskiej. „Święta” inkwizycja paliła na stosach zarówno książki, jak też ich autorów (Jana Husa na przykład, spalenie którego wywołało wieloletnie wojny religijne, jakie spustoszyły Europę Środkową; choć akurat Polska, dzięki mądrej polityce Władysława Jagiełły, nieźle się na tych wojnach nachapała) oraz czytelników. Innowiercze książki oraz przedmioty kultu niszczyli talibowie i bojownicy ISIS. No i hitlerowcy szykowali dla niezgodnego z ich ideologią słowa pisanego płomienną przyszłość; właśnie przykład nazistów jest najczęściej przywoływany w mediach wspominających o gdańskim stosie. Cóż, napisałem wyżej, że skojarzenia są jednoznacznie negatywne.
Zawsze, czy to w przypadku chrześcijan niszczących dzieła antycznych filozofów, czy inkwizytorów, czy hitlerowców, czy też współczesnych członków islamistycznych organizacji terrorystycznych, chodziło o wyrugowanie z myśli ludzkiej i przestrzeni publicznej treści niezgodnych z poglądami (najczęściej chorymi) organizatorów palenia czy niszczenia. I nie szło tylko o zwykłą cenzurę, zatem powstrzymanie szerzenia danych treści, ale też o dezintegrację ich nośnika, czyli o całkowite uniemożliwienie dostępu do nich. Innymi słowy, określona treść, myśl, przesłanie miały po prostu zniknąć. Dokładnie tego samego domagają się księża-piromani z Gdańska. Jednocześnie chciano upodlić, a często też zabić, np. paląc na stosie, autorów ksiąg czy książek.
No właśnie, i tu pojawia się groza. Bo można traktować spalenie jednego czy dwóch tomów Harry’ego Pottera, Zmierzchu, plemiennej maski z Afryki, zabawki przedstawiającej Hello Kitty, słonia z podniesioną trąbą czy jakiegoś medalika jako happening, który jednej osobie się spodoba, a innej nie. Niestety, znamy z historii przykłady, że płomień fanatyzmu (a z fanatyzmem właśnie mieliśmy do czynienia w Gdańsku), raz rozpalony, rozprzestrzenia się nader prędko i jest ogromnie trudny do ugaszenia. A wtedy nie ma już happeningu, są za to ofiary śmiertelne, liczba których sięga milionów. Przykłady z historii znamy, zresztą przywołałem je wyżej.
Z tego, co stało się w Gdańsku, można się śmiać, ale trzeba się też bać. Bo z początku pali się książki, a w dalszej kolejności ludzi, czyli autorów oraz czytelników tychże książek. I każdego, komu nie po drodze z ideologią palących. Takie niebezpieczeństwo jest jak najbardziej realne, bowiem i w Polsce są fanatycy, w tym księża, domagający się powrotu inkwizycji oraz stosów, rzecz jasna dla ludzi.
Nadzieję daje nam to, że „rękopisy nie płoną”, a „idee są kuloodporne”. Innymi słowy, można zabić człowieka, można zniszczyć jego dzieło, ale myśl ludzka, idea są nieśmiertelne, i żadni fanatycy z guanem pode deklem tego nie zmienią.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor