Kler i nauczyciele

Nauczyciele strajkują, a mimo to egzaminy gimnazjalne odbywają się bez większych przeszkód; media aż ociekały obawą o nie, gdy tymczasem – warto zauważyć – egzaminy dzieciom i młodzieży nie są do niczego potrzebne, wiedzę bowiem sprawdzają w co najwyżej znikomym zakresie, toteż służą jedynie systemowi, głównie do celów rekrutacyjnych i administracyjnych.
Strajk i podnoszone przez jego uczestników postulaty oczywiście popieram. Cieszę się również z wyrazów wsparcia dla nauczycieli, jakie płyną od (części) rodziców i uczniów (niektórzy też zastrajkowali, solidaryzując się z pedagogami), a także od przedstawicieli innych grup zawodowych. Co warte odnotowania, strajkujący otrzymali też ostrzeżenie od lekarzy rezydentów; radzą oni nauczycielom, by nie pozwolili się rządowi oszukać (chodzi o to, że rezydenci wywalczyli sobie kiedyś podwyżkę… i na oczy jej nie zobaczyli).
Niestety, są i wyrazy dezaprobaty, a nawet potępienia. Co ciekawe, sporo ich padło ich z ust zawodowych funkcjonariuszy Kościoła katolickiego. Przyjrzyjmy się dwóm ich przykładom.
I tak, ojciec Leon Knabit, benedyktyn, człowiek skądinąd naprawdę niegłupi, stwierdzić raczył, iż w nauczycielskim strajku „nie chodzi o dzieci”, lecz „o pieniądze”. Owszem, o pieniądze w nim chodzi – wszak KAŻDY człowiek wykonuje pracę zawodową po to, by zdobyć środki utrzymania, czyli pieniądze właśnie. Nauczycieli, ma się rozumieć, też to dotyczy. Wbrew propagandzie szerzonej przez nieżyczliwe im ośrodki medialne i polityczne, przedstawiciele tejże grupy zawodowej naprawdę nie mają lekko, ich wynagrodzenia są bardzo niskie (i nieprawdą jest, że pracują oni jedynie osiemnaście godzin tygodniowo – za tyle mają płacone, a realna ich praca pochłania kilkakrotnie więcej czasu), można wręcz stwierdzić, iż stoją pod ścianą. No to walczą o swoje, za co nie należy im się dezaprobata, lecz pochwała. No i pamiętajmy, że im praca słabiej opłacona, tym gorzej wykonana, toteż gdybym miał dzieci, zdecydowanie nie chciałbym, aby uczył je ktoś, komu za ów wysiłek płaci się grosze, toteż ów ktoś swoją robotę wykonuje na odwal się.
No i tu dochodzimy do tego, w czym ojciec Knabit się pomylił, i to bardzo. Otóż, w strajku szkolnym jak najbardziej CHODZI O DZIECI. Strajkujący co i rusz podkreślają bowiem nie tylko konieczność zwiększenia ich wynagrodzeń, ale też postulują reformę (tym razem prawdziwą) polskiego systemu edukacji. Ten obecny z wielu powodów (pisałem o nich kilka razy, teraz więc powtarzał się nie będę) dzieciom i młodzieży szkodzi; można wręcz mówić o straconym pokoleniu – straconym oczywiście na skutek PiS-owskiej deformy. Do ojca Knabita najwyraźniej nie docierają informacje na te temat. Albo nie chce ich zinternalizować.
Dalej, pewien księżulo podczas rekolekcji w jednym z dużych polskich miast potępił ludzi biorących udział w strajku. Zauważył przy tym, że „dawniej nauczyciele pracowali za darmo”. No jasne, za darmo pracowali też chłopi pańszczyźniani, Afrykańczycy na plantacjach amerykańskiego Południa i inni niewolnicy (aczkolwiek niewolnikom w starożytnym Rzymie, niektórym przynajmniej, za pracę PŁACONO!); zresztą nadal pracują, np. bezpłatni stażyści. Jeśli praca jest darmowa, mamy do czynienia albo z wolontariatem (działalnością dobroczynną, uskutecznianą przez ludzi, którzy mają źródło utrzymania), albo właśnie z niewolnictwem. Nauczyciele nie są ani wolontariuszami, ani tym bardziej niewolnikami, toteż im się po prostu te pieniądze należą.
Wynagrodzenie za wykonaną pracę, w wysokości gwarantującej możliwość zaspokojenia życiowych potrzeb, jest jednym z podstawowych praw człowieka i obywatela; jeśli w jakimś państwie jest ono łamane, trudno o takim kraju mówić, że jest demokratyczny (dlatego bazujący na wyzysku kapitalizm pozostaje sprzeczny z demokracją). Mało tego, niepłacenie za wykonywanie obowiązków zawodowych bądź wypłacanie za nie kwot niższych niż koszta utrzymania, jest MORDERSTWEM – stopniowym, zrazu bezbolesnym i rozłożonym na raty, ale jednak pozbawieniem życia. Skoro bowiem pozbawia się kogoś środków utrzymania – a pracujemy, przypominam, po to, by je uzyskać – to tego kogoś zabijamy. Jeżeli ów księżulo, domagający się, aby nauczyciele zasuwali za darmo, tego prostego faktu nie rozumie, niech zajrzy do Biblii; taka na przykład Mądrość Syracha wprost utożsamia niepłacenie za pracę z mordowaniem (rozlewem krwi).
Cóż, widzimy więc, że są w Polsce kapłani, którym marzy się powrót niewolnictwa. A potem ci apologeci wyzysku i eksploatacji klas pracujących wielce się dziwią, że postępuje proces laicyzacji…
Tak w ogóle, osoby (nieważne – duchowne czy świeckie) domagające się, by ktoś pracował za darmo, niech same żrą trawę. Smacznego!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zgon fanatyczki

Współwinni

Biały fosfor